Na wstępie zostajemy wpuszczeni do "Kryjówki", gdzie znajdują się drzwi do innej, baśniowej rzeczywistości. Tuż za nimi witają nas delikatny głos Eli Mazurkiewicz i niebywały talent Macieja Kuleszy do kreowania obrazów za pomocą muzyki. Niezaprzeczalnie efektem połączenia ich sił są dźwięki, a jednak między nadaniem komunikatu i jego odbiorem dzieje się coś magicznego, co sprawia, że słuch nie jest jedynym zmysłem, który zostaje pobudzony. Fantastyczny, choć nieopisany słowami świat staje się żywy, a gdy tuż przed trzecią minutą na pierwszy plan wysuwa się fragment, jakiego nie powstydziłby się Nobuo Uematsu (autor ścieżek dźwiękowych do niemal wszystkich części gry "Final Fantasy"), pod stopami nie czuć już ziemi, czy może nawet bardziej Ziemi.
Kobieta przed mikrofonem i mężczyzna za komputerem to szeroko rozpowszechniony schemat w polskiej muzyce, ale na "Feerii" nie usłyszycie nic, co mogłoby przywołać skojarzenia z The Dumplings albo xxanaxx. Baśniowemu nastrojowi albumu trudno przypisać jakiekolwiek porównanie, być może tak brzmiałaby Zdzisława Sośnicka jako Smutna Księżniczka, gdyby "Akademię Pana Kleksa" nakręcono w 2017 roku. "Macierzanki" to najbardziej reprezentatywny utwór - Mazurkiewicz pozwala długo wybrzmiewać niemal melorecytowanym samogłoskom, z czasem dołącza do niej "anielski" chór, aż wreszcie charakterystyczny dźwięk stopniowo obniżającego głośność basu - jaki możecie odnaleźć niemal we wszystkich dzisiejszych zwiastunach filmowych - intensyfikuje dramaturgię. Do skojarzeń z Uematsu oraz z panem Kleksem dochodzi folkowy element łączący niewinną radość z tajemniczością, jakimi posługiwał się Paul Giovanni, nagrywając oprawę muzyczną dla filmu "The Wicker Man". Sprzyja temu także tekst, w którym można doszukiwać się nawiązań do Nocy Kupały. Jest przebojowo, choć bez refrenu, co dobitnie pokazuje, z jak sprawnym duetem kompozytorskim mamy do czynienia.
Mniej więcej dwa lata temu rozmawiałem z Maciejem Kuleszą o jego solowym projekcie - Mads, gdzie syntetyczne dźwięki komputera i samplerów wchodziły w zaskakujące relacje z gitarami czy nawet z akordeonem, a źródłem dla ich układu na pięciolinii były doznania synestetyczne. Od Blood Orange po Charli XCX, wielu opowiada o doświadczeniach dostrzegania muzyki, ale trudno nie odnieść wrażenie, że albo kreują w ten sposób swój wizerunku, albo nie ma to żadnego wpływu na twórczość. Kulesza dokonał natomiast rzeczy niebywałej, bo swoim stanem potrafi zarażać słuchaczy. Nasze wyobrażenia niekoniecznie muszą pokrywać się z jego własnymi, trudno jednak nie mieć przed oczami żadnego obrazu, kiedy z głośników dobiera "Feeria".
Album oddziałujący na wiele zmysłów, bogaty brzmieniowo, korzystający z wielu nieoczywistych rozwiązań - tak w 2015 roku napisałem o wydanym przez Mads "Shapes" i dokładnie to samo mogę powtórzyć teraz. Różnica jest taka, że po Ogrodzie oprowadza nas duet, a wizja Kuleszy spotkała się z głosem wprost dla niej stworzonym. Dla niej i do opowiadania bajek. Dodatkowe wyróżnienie należy się za tworzenie w ramach dość konwencjonalnych, bez łączenia gatunków, bez eksperymentowania, a mimo tego, odnalezienie unikalnego języka. W czasach, gdy wydaje się, że "wszystko już było" nie ma większej wartości.
wydanie własne/2017