Poszczęściło się King Dude'owi, wyznaczył nowy trend w muzyce, mimo że już przed nim blues nierzadko romansował z neofolkiem, country i rock'n'rollem. Słyszeliśmy to częściowo u Glenna Danziga czy Nicka Cave'a i w pełnej okazałości u 16 Horsepower, a jednak dopiero niedawno brzmienie pojedynczych artystów czy nawet pojedynczych albumów przemieniło się w trend. Najlepsze przykłady to chociażby Get Your Gun, jedna z najciekawszych kapel występujących podczas tegorocznego Soundrive Festival, oraz Me and that Man - wspólne przedsięwzięcie Nergala i Johna Portera. Szczęście King Dude'a polega natomiast na tym, że trzeba było się nieco nagimnastykować, rzucić kilkoma nazwami gatunków i zespołów, żeby opisać jego styl, a w przypadku Wailin Storms wystarczy już napisać, że to trochę bardziej hałaśliwy King Dude.
Wbrew pozorom nie zarzucam Amerykanom odtwórczości. Zanik świeżości jest naturalną koleją rzeczy, kiedy pomysły zrodzone niemal jednocześnie w kilku umysłach zaczynają przeobrażać się w usystematyzowany gatunek. Istotniejsze jest jednak to, że Wailin Storms nie żeruje na cudzych wizjach, dobiera proporcje poszczególnych składników w unikalny dla siebie sposób i na przykład w pierwszym na albumie "Hurricane Trash Wave" wokół pulsującej partii basu narastają hałaśliwe dźwięki gitarowe, przebija się przez nią prosty, niemal punk rockowy bit perkusyjny, a nad wszystkim góruje maniera wokalna do złudzenia przypominająca Davida Eugene'a Edwardsa. Najbardziej reprezentatywny dla Wailin Storms jest jednak kompozycja numer dwa - "Irene Garza". Tak wściekłego rock'n'rolla nie nagrywa żadna inna z wymienionych w tym tekście grup, a przynajmniej nie na całej długości utworu, bo owszem, zdarza się, że King Dude buduje dramaturgię w taki sposób, by w ostatnich kilkunastu sekundach sprowadzić na słuchacza chaos, ale jest to jedynie finał.
"Sick City" przypomina polską jesień 2017 roku - ponure, chłodne wieczory przeplatane ze słonecznymi dniami rozgrzanymi przez afrykański wyż. Gdy Wailin Storms podżegają do podrygiwania, trudno usiedzieć w miejscu, kiedy jednak zrzucają na nas gorzką rozpacz, ciężko wstać z krzesła. Te skrajności wspaniale ze sobą współgrają i decydują o wyjątkowości drugiego krążka Amerykanów na tle wielu podobnych albumów wydanych na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy.
Antena Krzyku/2017