Obraz artykułu White Wine - "Killer Brilliance"

White Wine - "Killer Brilliance"

95%

To jest rock, a to hip-hop, tamto to jazz, a tutaj mamy po prostu muzykę elektroniczną - szufladki bywają płytkie i głębokie, ale prawie zawsze na tyle pojemne, żeby z większym lub z mniejszym trudem wcisnąć do nich każdą płytę. Są jednak wyjątki, przy których z zająknięciem rzucamy "alternatywa" albo "awangarda", a tak naprawdę mamy na myśli: "Nie wiem, jak to opisać". Takim albumem jest "Killer Brilliance".

O tym, że Joe Haege ma słabość do podobnych dziwactw wiadomo było już od dawna. Tworzył zespoły Tu Fawning i 31 Knots, a także zasilał składy koncertowe Menomeny oraz The Dodos. To właśnie podczas tras, na których odgrywał cudzą muzykę, wolny czas spędzał komponując dla rozrywki, a solowy projekt mianował transparentną nazwą White Wine. Jako człowiek dotknięty przewlekłym, nieostudzonym nawet po zakończeniu wieku nastoletniego buntem, niedługo później kiwnął ręką na rodzime Stany Zjednoczone i zamieszkał za naszą zachodnią granicą. W Lipsku White Wine przemieniło się w trio, a także jedno z największych wyzwań dla tych dziennikarzy muzycznych, którzy lubią porządkować muzykę według jej gatunkowych podziałów.

 

W "Broken Letter Hour" - pierwszym utworze z "Killer Brilliance" - witają nas niespokojne, chaotyczne uderzenia w klawisze, porywający rytm wystukiwany na perkusyjnych tomach, zawodzący w tle saksofon oraz głos lidera przypominający Dave'a Pena z Archive i nie jest to jedyna zbieżność między tymi dwiema kapelami. Obydwie sięgają po bardzo różnorodne inspiracje, budują na ich bazie unikalną, melancholijną, ale także pokrzepiającą oraz refleksyjną tożsamość. "Hurry Home" jest dobrym przykładem połączenia tych dwóch skrajności. Chwytliwy refren na długo zapada w pamięć, ale otaczają go ponure, niemal industrialne zwrotki. Podobnie jest z utworem tytułowym brzmiącym jak motyw przewodni cyrkowego występu, z tym, że występującym jest Pennywise albo inny, równie upiorny klaun.

 

Wartością dodatkową w twórczości White Wine jest zaangażowanie w sprawy społeczne i polityczne bez punk rockowej dosłowności, raczej z czarnym humorem przywodzącym na myśl dokonania The Tiger Lillies. Najlepiej słychać to w krótkich przerywnikach między utworami, o których Haege w wywiadzie dla naszego portalu opowiadał: W każdym słychać inną kobietę mówiącą w innym języku w nieco sarkastyczny sposób o tym, jak to potrzebują mężczyzn i jak są oni ponętni oraz potężni. To szyderczy cios wymierzony we współczesny świat, gdzie według mnie mężczyźni (zwłaszcza biali mężczyźni) okazali się być znacznie bardziej destrukcyjni niż konstruktywni w zakresie poprawy życia ludzkiego.

 

"Killer Brilliance" jest nie tylko zdecydowanie najciekawszym materiałem w dorobku White Wine, ale także jednym z najlepszych albumów, jakie w 2017 roku słyszałem. Na przestrzeni ponad pięćdziesięciu minut zespołowi ani razu nie powija się noga - każda z czternastu kompozycji angażuje z równą fascynacją. Oficjalna premiera zaplanowana jest na 29 września, a jedną z pierwszych okazji do zaprezentowania premierowych kawałków "żywej" publiczności będzie Soundrive Festival, gdzie zespół wystąpi 2 września.


Altin Village & Mine/2017


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce