Obraz artykułu InHeaven - "InHeaven"

InHeaven - "InHeaven"

77%

Debiut londyńskiego InHeaven nie jest zremasterowaną kompilacją zaginionych utworów nikomu nie znanej kapeli z lat 90., ale zapewniam, że przyjdzie wam to do głowy. Od tych dwunastu kawałków aż bije zapachem flaneli i nie jest to smród naftaliny, ale aromat potu wymieszanego z krwią i czymkolwiek, co lubicie popijać podczas koncertów.

O niektórych albumach więcej niż jakakolwiek rekomendacja może powiedzieć nazwisko producenta, a nazwisko Dalgety zdecydowanie do takich należy. Dwa krążki Royal Blood, Turbowolf, najnowsze wydawnictwa Pixies, Ghost oraz Killing Joke - dorobek tego człowieka jest tak imponujący, że aż przypomina fałszywe CV, gdzie świeżo upieczony absolwent wyższej uczelni chwali się biegłą znajomością photoshopa, ponieważ regularnie tworzy nowe memy. Tom Dalgety jest jednak zaklinaczem hałasu z krwi i kości, perfekcyjnie potrafi wydobyć od ufających mu zespołów zarówno przebojowe oblicza, jak i pierwotny, garażowy bród. InHeaven należy się natomiast szczególna uwaga - będzie to ich pierwsze wydawnictwo i już po kilku singlach oczywistym jest, że świat stanie przed nimi otworem. Zresztą już stoi, za nimi Reading Festival i Glastonbury, a lada moment... festiwal Soundrive.

 

Londyńczycy działają w dwóch podstawowych trybach. Pierwszy to podniosłe ballady (na przykład "Stupid Things" albo "Drift"), które mają nieco transparentny charakter - szybko wpadają w ucho i jeszcze szybciej z niego wypadają. Drugi jest znacznie ciekawszy, zarzuca słuchacza porywającymi melodiami, wymusza poderwanie się z krzesła i przekazuje wyraźny komunikat: Zniszczymy was na koncercie. "Treats" brzmi jakby napisał je Kurt Cobain i jeżeli zaraz po nim posłuchacie "Drain You" Nirvany, okaże się, że porównanie nie jest wyłącznie symboliczne; "Vultures" pasowałoby z kolei do repertuaru The Smashing Pumpkins, gdyby nie indie rockowy refren; w "Regeneration" na pierwszy plan wysuwa się męski wokal, który wraz z kobiecymi chórkami, średnim tempem i chwytliwym refrenem wywołuje skojarzenia z Pixies; a "World On Fire" na początku lat 90. zdominowałoby listy przebojów i sprawiłoby, że Courtney Love z zazdrości rzuciłaby się z pięściami na Chloe Little podczas którejś z imprez organizowanych przez MTV. Te cztery kawałki to najmocniejsze punkty "InHeaven", a tym samym jedne z najlepszych rockowych piosenek 2017 roku.

 

Zdemaskowanie inspiracji stojących za InHeaven nie jest trudną sztuką, zespół wręcz przechwala się nimi i pogardza frazesami typu "wszystko już było", bo przecież wszystko wciąż może trwać i jeżeli wkłada się w to całe serce, nadal brzmi świeżo. Przedstawili się światu świetnym krążkiem, który w wolniejszych fragmentach ma trochę za mało charakteru, ale w szybszych przygniata charyzmą.

 

Na koniec ciekawostka - oficjalna premiera albumu "InHeaven" zaplanowana jest na 1 września i dokładnie tego dnia zespół wystąpi w klubie B90 w Gdańsku podczas Soundrive Festival.


[PIAS] Recordings/2017


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce