Być może nie znacie nazwiska Golczewski, ale zdradzę wam, że istnieje środowisko, w którym jest to kompozytor równie rozpoznawalny, co Mikołaj Stroiński, autor ścieżki dźwiękowej do gry "Wiedźmin". Środowisko to znam doskonale, bo sam jestem jego częścią, a nasza wspólna cecha to uwielbienie do niskobudżetowego kina klasy Z. Kompozycje, które poznański muzyk przygotował na potrzeby filmu "Beyond the Gates" zostały nominowane do nagrody Fangoria Chainsaw Awards, a ich konkurencja to soundtracki do między innymi "Wiedźmy" czy "Neon Demon", a więc światowa czołówka przeznaczona nie tylko na rynek wideo, lecz również na pokazy kinowe.
Słuchając kolejnych elementów twórczości Golczewskiego, trudno pozbyć się skojarzeń z Johnem Carpenterem, przypadkowym protoplastą nowego gatunku. Faktycznie jednak w rozmowie z lutego Wojtek przyznał, że nie jest pasjonatem amerykańskiego mistrza horroru, a jego filmografię zaczął zgłębiać dopiero niedawno i wciąż nie obejrzał między innymi "Halloween". Wiem, oburzające. Warto natomiast pamiętać, że dziedzina uprawiana przez Carpentera pomimo czterdziestu lat stażu, bardzo długo była jedynie tłem dla obrazu, a skojarzenie może brać się po prostu stąd, że wciąż nie ma drugiej równie znanej osoby parającej się generowaniem podobnych dźwięków. Golczewski zdecydowanie nie porywa się na kopię wyrastającą z sentymentu, bo po prostu go nie odczuwa, a "The Signal" dowodzi tego najdobitniej.
Gdyby Michael Myers chciał szlachtować swoje ofiary zgodnie z dramaturgią "The Signal", prawdopodobnie zamiast kuchennego noża musiałby używać melorecytacji młodopolskiej poezji. Poza zdecydowanie agresywniejszym, niemalże tanecznym "Spectre" w połowie albumu, wszystkie utwory wyciszają, często dobitnie obrazując nadane im tytuły (zwłaszcza senne "Childhood Dream" i "Command 64" doskonale oddające nastrój gier z Commodore 64 w wersji wzmocnionej współczesnym bitem). Najbardziej zaskakująca jest jednak kompozycja wieńcząca wydawnictwo - dwunastominutowe "13480000 Miles", które niemalże ociera się o neoklasyczne brzmienia charakterystyczne dla wydawnictwa Denovali. W tej odsłonie Golczewski bynajmniej nie kojarzy się z festiwalami niezależnego kina grozy, bardziej z festiwalami typu Dni Muzyki Nowej.
Golczewskiego od większości projektów nurtu retro-elektronicznego odróżnia autentyczna umiejętność komponowania. Nie jest jedynie fanem wywołującym duchy przeszłości, zamiast tego posługuje się językiem, który musi kojarzyć się z estetyką lat 80., ale tworzy za jego pomocą nową jakość. Żeby to lepiej zobrazować, powiedzmy, że John Carpenter to Georg Philipp Telemann, a Golczewski to Max Richter - za każdym razem szuka nowych rozwiązań, a zarazem pozostaje wierny swojemu unikalnemu stylowi.
Death Waltz Originals/2017