Obraz artykułu Bled - "Terra Incognita"

Bled - "Terra Incognita"

89%

Na mapie Ziemi nie ma już żadnych białych plam - wszystko zostało odkryte i opisane. Podobnie powinna wyglądać mapa muzyczna, bo tutaj też szukanie nieznanego wydaje się daremnym trudem. Wciąż zdarzają się jednak śmiałkowie marzący o podążaniu dotąd nieznanym szlakiem, a tym z trójmiejskiego duetu Bled do pewnego stopnia udało się. Tytułowa "Terra Incognita" nie jest wprawdzie całym kontynentem, ale to wysepka, na której ludzka stopa dotąd nie stanęła.

Jon Hassell i Brian Eno byli u brzegu w 1980 roku, na albumie "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics", którego zawartość pierwszy z nich określił mianem muzyki czwartego świata, czyli zespolenia nurtów pozornie przeciwstawnych - prymitywizmu z futuryzmem. Co do tego, czy zdołali osiągnąć cel, czy ledwie się przed nimi zarysował i przyjął formę podszytego ezoterycznością ambientu z naleciałościami południowoamerykańskimi i afrykańskimi można dywagować, niewątpliwie natomiast koncepcja znalazła kontynuatorów, w tym Emila Miszka i Sławka Koryzno.

 

Porównanie instrumentarium użytego do zrealizowania obydwu przedsięwzięć wskazuje na podobieństwa i różnice – Hassell i Eno, we współpracy z brazylijskim perkusjonalistą Naną Vasconcelosem, mieli w zanadrzu trąbkę, syntezatory, Minimooga, a także ghatam i kongi; gdański duet korzysta natomiast z trąbki poddanej jeszcze szerzej zakrojonym zniekształceniom sygnału, z pozwalającego na wejście w niemal rockowy tryb zestawu perkusyjnego, z Mooga Rogue, syntezatorów modularnych i różnego rodzaju efektów. Punkty wspólne wyraźnie się odznaczają, ale nie ma ich aż tak wielu, by dopatrywać się bezpośredniej kontynuacji albo wiernego odwzorowania. W opozycji do siebie stoi z kolei przede wszystkim stopień zróżnicowania dynamiki. Na "Fourth World, Vol. 1: Possible Musics" niewiele się w tym zakresie dzieje, to muzyka stateczna, wyciszająca, niemal medytacyjna, "Terra Incognita" przeciwnie - obejmuje spektrum od ledwie słyszalnego szumu po agresywny beat, wymyka się jednostajności.

 

"Mare Tranquillitatis", czyli "morze spokoju", otwiera album w zgodzie z nadanym mu tytułem - w żargonie żeglarskim można by to nazwać flautą. Stopniowo wyłania się z niej i natęża długo wybrzmiewający pojedynczy dźwięk, wokół którego chwilę później lawiruje krótka, wycofana na drugi plan melodia. Z czasem interwały stają się coraz krótsze, ale intensywność narasta stopniowo, bez gwałtownych zrywów. Tak, by nie zmącić tej wyobrażonej tafli wody. Na całym albumie to właśnie temu momentowi najbliższej jest do jego o blisko pół wieku starszej inspiracji, ale kiedy potężne brzmienie basu wydobytego przez Mooga przerywa sielankę w płynnym, choć wyraźnie zaznaczonym przejściu do utworu "Wanderer", a nieco ponad pół minuty później dołączają perkusja i trąbka z pogłosem przywodzącym na myśl nujazzowe brzmienie Nilsa Pettera Molværa, jasne się staje, że muzyka czwartego świata nie jest jedynie zapomnianym na wiele lat pomysłem, nad którym ktoś się wreszcie pochylił i odmroził go w niezmienionej formie.

 

Nie mogło być zresztą inaczej, skoro Hassellowi przyświecało pragnienie połączenia w jeden, nowy świat tradycji i kultur sztucznie rozdzielonych w okresie zimnej wojny na trzy odrębne, bo dzisiaj dochodzi do podobnych tarć, a ekumeniczne podejście do muzyki potrzebne jest bardziej niż kiedykolwiek dotąd. W czasach, kiedy koszulki z zespołami punkowymi można kupić w sieciówkach odzieżowych, a bunt to po prostu kolejny towar w stale poszerzającym się katalogu absorbującego wszystko, co porusza ludzkie sumienia kapitalizmu, być może właśnie przekaz pozbawiony słów, odwołujący się do rdzennej muzyki z całego globu, ale przepuszczonej przez nowe technologie i perspektywy, ma szansę wybrzmieć z największą siłą.

 

Szanse na to zwiększa różnorodność albumu. "Terra Incognita" raz podsuwa melodie i rytmy, które długo nie chcą wyjść z głowy, ukazując niemal piosenkowe oblicze duetu (zwłaszcza w "Then and Now"), później obiera kurs na chłodny post-punk (w znakomitym "Turbulent" z industrialnym brzmieniem perkusji i dzwonami w końcówce, przypominający mniej chaotyczną wersję "Airborne Bells" Coil), w jeszcze innych momentach do głosu zdaje się dopuszczać echa działalności Miszka w Tubicinatores Gedanenses, zespole wykonującym turmmusik, czyli muzykę z gdańskich wież wykonywaną za pomocą trąbki naturalnej ("Black Room"), a w dodatku całość wyraźnie grawituje ku jazzowej estetyce. W mniej sprawnych dłoniach mógłby się z tego zrobić chaos, ale mistrzowskie operowanie przestrzenią uspójnia nastrój. Cisza - czy też brak intencjonalnych odgłosów - jest na drugim albumie Bled równie ważna, co dźwięk. Prowokuje wręcz do rozważania, czy sama w sobie może być awangardowa? Czy odejmując, milknąć, pozwalając na powolny zanik jednego dźwięku lub wszystkich na raz można odnaleźć odrębny, nowy język ekspresji?

 

Nie są to pytania, których nikt wcześniej by nie zadał. W japońskiej tradycji muzycznej funkcjonuje nawet pojęcie ma, czyli aktywna ciszy, którą modeluje się w taki sposób, by wzmacniała dźwięk i odmieniała jego kontekst. Tutaj przybiera postać na przemian całkowicie milknącej i podejmującej temat trąbki w "Then and Now", pod którą ciągnie się krótki, zapętlony motyw; stopniowania napięcia w początku "Black Room"; usunięcie wszystkiego, poza krótkim beatem mniej więcej w połowie "Turbulent", co rozdziela utwór na dwie odmienne pod względem nastroju i estetyki części albo zakończenia "Steps" (i całego albumu) przypominającego zapis dźwiękowy z kardiomonitora. "Terra Incognita" ma dzięki temu własny puls i oddech. Wzbudza łatwe do zidentyfikowania skojarzenia, ale nie wyłania się z nich obraz, który dałoby się opatrzyć jedną etykietą. Może poza tą ukutą przez Hassella i Eno.

 

Historia muzyki utraciła linearność, świat się zmniejszył i każdy może dzisiaj sprowadzić przez internet na przykład morin chuur, nauczyć się obsługiwać go z filmików z internetu, a później wrzucać własne, na których gra covery Radiohead albo Billie Eilish przy użyciu tradycyjnego mongolskiego instrumentu. Ta zmiana wprowadziła koncept muzyki czwartego świata do powszechnego użycia tylnymi drzwiami, bez podłoża filozoficznego czy choćby refleksji - po prostu nic po niczym już nie następuje, nie podążą w określonym kierunku, tylko współistnieje w wiecznej teraźniejszości. Bled zaktualizował jednak pierwotne założenia Hassella do czasów, w których niemal wszystko ze wszystkim po wielokroć było krzyżowane, dokładając do kalejdoskopu wpływów jedyne, co można jeszcze odkryć i czym można się wyróżniać - własną tożsamość obnażoną w tak autentycznej i na swój sposób prostej formie, jak tylko jest to możliwe.


Alpaka Records/2024



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce