Obraz artykułu The Exorzist III - "Fourth Coming"

The Exorzist III - "Fourth Coming"

85%

Jest w tym jakaś bezczelność, żeby stojąc na czele dwóch epokowych zespołów, wywrócić gatunkową scenę, następnie zakończyć ich działalność właściwie w milczeniu i - jak gdyby nigdy nic - powołać do życia trzecią formację, robiąc przy tym wszystko, by nikt się o niej nie dowiedział. W ten niecodzienny schemat wpisuje się Drew St. Ivany, gitarzysta legendarnych noise-rockowych grup Laddio Bolocko i The Psychic Paramount, który od kilku lat skutecznie utrzymuje w głębokim podziemiu projekt The Exorzist III.

Marcin Wandzel zdążył zauważyć na łamach swojego bloga 10fuckingstars, że zespołowi w przebiciu się do szerszej świadomości może nie pomagać nazwa. Jasno nawiązuje ona do filmu "Egzorcysta III" Williama Petera Blatty'ego (autora również zlinczowanego przez publiczność "Egzorcysty II") i być może faktycznie za bardzo kojarzy się z hermetycznym bandcampowym metalem. Co innego nazwiska, które stoją za The Exorzist III.

 

Za Ivanym ciągnie się zasłużony jak rzadko kiedy status gitarowego geniusza. Nawet w Polsce tu i ówdzie można regularnie usłyszeć nostalgiczne westchnienia za bezkompromisową ekspresją Laddio Bolocko, natomiast Psychic Paramount wystąpił w 2010 roku na OFF-ie, dając - jak wynika jednogłośnie z relacji świadków - koncert totalny. Ciekawe, że w obliczu obecnego programu OFF-a powtórka tego wydarzenia wydaje się to nie do pomyślenia... Wraz z Ivanym występują ponadto perkusista Nick Ferrante z psychodelicznego The Black Hollies oraz enigmatyczny basista ukrywający się pod pseudonimem Von Finger.

Muzyka Exorzist III z jednej strony naturalnie wynika z poprzednich doświadczeń lidera, z drugiej nawiązuje do japońskiego zderzenia noise'u i psychodelii spod znaku Mainlinera czy Les Rallizes Dénudés. Nie licząc dziesięciosekundowego atonalnego wyimka "Something Inside of Me" oraz półtoraminutowej jazzującej miniaturki "Smoking Jacket" z uporczywym samplem niewiadomego pochodzenia (I'm going to change into my smoking jacket / it's hot inside / now, you go to sleep), na "Fourth Coming" składa się przede wszystkim tytułowa, półgodzinna kobyła. Trio nie bawi się w subtelności ani rozwiązania właściwe progresywnym suitom pokroju łagodnego intra. Zamiast tego wali prosto z twarz - nie puka, a wyważa drzwi.

 

"Fourth Coming" rozpoczyna się znienacka agresywną figurą rytmiczną, bezwzględnie testującą uwagę i wytrzymałość słuchacza. Z początku wydaje się to dezorientujące, ale wystarczy zaledwie kilka powtórzeń, by bez reszty wsiąknąć w tę chorą, mutującą przez kolejne pół godziny repetycję, która zaczyna wiercić dziurę w czaszce i sukcesywnie roztapiać jej zawartość. Ferrante popisuje się nie tylko surową dyscypliną, trzymając całość w ryzach i nie zmieniając tempa ani na chwilę (sic!), lecz także atletyczną kondycją. Im dłużej trwa ta krautrockowa konwulsja, tym trudniej stawiać opór rodzącym się nagle wewnętrznym drgawkom, bowiem stopień zagęszczenia tkanki dźwiękowej staje się nieludzko intensywny. To bardziej kwestia stopniowania napięcia wynikająca ze swobodnego zamieniania się rolami przez gitarzystę i basistę, aniżeli prymitywnego umacniania ściany dźwięku.

Hałas, podobnie jak ciężar, jest tutaj jednak równie istotny. Drew St. Ivany gra z pewnością mniej radykalnie niż kiedyś, ale jego gitara niezmiennie mieni się feerią poskręcanych przesterów, niejednokrotnie przypominających odgłosy przegrzanego, duszącego się odkurzacza na sterydach. Pomaga mu grzęznący w błotnistym fuzzie bas Vona Fingera, który zdaje się żyć własnym życiem. Wszelkie zalążki proponowanych przez nich melodii urywają się w dowolnych momentach, robiąc miejsce pokracznym solówkom stłumionym przez chmurę metalicznych opiłków lub kolejnym ewoluującym płynnie motywom. Bywa to urzekająco nonszalanckie, zupełnie jak nagłe ścięcie "Fourth Coming" delikatnym fade-outem. Słuchacz natychmiast zastyga oszołomiony całym tym kakofonicznym seansem i obezwładniony tłukącym się wciąż w głowie rytmem, który zdążył wymazać z niej wszystkie myśli. Przytomność wraca dopiero w trakcie zamykającego album "Smoking Jacket".

 

To, co wyczynia The Exorzist III najłatwiej porównać do radykalnej odmiany medytacji, która odbywa się poprzez fizyczny wysiłek. "Fourth Coming" wprowadza w opętańczy trans i przy każdym przesłuchiwaniu jest przeżyciem z kategorii tych oczyszczających. To muzyka, która nie pyta, czy dasz się jej pochłonąć, robi to z całą swoją zaborczością, nie używając do tego półśrodków. Nie przeszkadza nawet jej rozciągnięta forma, angażująca dużo skuteczniej, niż niejedna krótsza piosenka ze zwrotkami i refrenem. Szkoda tylko, że samym muzykom chyba niespecjalnie zależy na docieraniu do publiczności. Stanowczo zasługują na więcej niż status egzotycznej ciekawostki z głębin Bandcampa.


wydanie własne/2024



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce