Choboter realizuje się w nurcie post-jazzu, który dla szeroko rozumianej muzyki jazzowej jest mniej więcej tym, czym dla rocka był post-rock, a więc trans, pejzaż, minimalizm, medytacja nad nastrojem - wszystkie kolejne, intuicyjnie nasuwające się skojarzenia z tej puli są jak najbardziej trafione.
"Unburying, from Liminals, Emerging" wydaje się ładunkiem trudnej do nazwania i odszyfrowania atmosfery, w której z różnym natężeniem pobrzmiewają tony bliskie nostalgii. Materiał unika sztywnych struktur, ale nie ucieka w kierunku przesadnej abstrakcji - brzmi wręcz tak, jakby składał się wyłącznie z przenikających się mgieł i oparów wydobywających się z pięcioosobowego instrumentarium, które oprócz pianisty, współtworzą perkusista Jan Kadereit i rozbudowana sekcja saksofonów - Calum Builder na alcie, Miguel Crozzoli na tenorze oraz Polak, Michał Biel na barytonie.
Bije od tej płyty enigmatyczna, duchowa głębia porównywalna z ubiegłoroczną "Love in Exile" Arooj Aftab, Shahzada Ismaily'ego i Vijaya Iyera. Zasadnicza różnica między nimi ma jednak podłoże geograficzne - "Love in Exile" osadzone było przede wszystkim w pakistańskich korzeniach Aftab i języku urdu, natomiast dzieło Chobotera ma dużo bardziej kosmopolityczną tożsamość. W wyniku licznych podróży Kanadyjczyka, spotykają się tutaj inspiracje mitologią grecką, fascynacja paleolitycznymi malowidłami odkrytymi na ścianach francuskich jaskiń, wpływy balijskiego gamelanu oraz przekazywane ustnie tradycje muzyki południowoindyjskiej. Z tych ostatnich wprost wynika kłujące, mroźne brzmienie fortepianu, który został nastrojony w skali mikrotonowej.
Choboter traktuje mikrotony jak czyste dźwięki natury, a cały ten geograficzny galimatias uzasadnia koniecznością stworzenia zarówno muzycznego, jak i kulturowego stanu przejścia, odwołując się do psychologicznych koncepcji liminalności. Mimo że zaplecze intelektualne, jakie stoi za tym albumem jest bardzo szerokie i może przytłaczać, to muzyka jest już absolutnie bezpretensjonalna i nie tak ciężka, jak mogłoby się wydawać. Zupełnie jak w twórczości Raphaela Rogińskiego, u którego stojące za kulisami kompozycji mit i kontekst bywają nie mniej ważne niż sam dźwięk.
"Unburying, from Liminals, Emerging" posługuje się brzmieniami zniekształconymi przez senną rzeczywistość. Kwintet tworzy gęste, ale lekkie pejzaże, które mają w sobie eteryczną delikatność, nienachalną elegancję i hipnotyczne właściwości. Pojedyncze dźwięki fortepianu są świdrujące, pozostawiają metaliczny posmak, ale potrafią układać się w ciepłe, podbite rytualnymi pętlami rytmów motywy, jak w otwierającym "Sumerian Rock Tapestry", który w obrębie niespełna sześciu minut wielokrotnie mistrzowsko zmienia temperaturę z groźnej i paranoicznej na stonowaną i relaksującą. Podobnie "Buried Language", w którym lodowate, nieśmiałe repetycje Chobotera kontrastują z narastającymi, tropikalnymi wręcz podmuchami saksofonów.
Co ciekawe, partie saksofonistów zostały pierwotnie nagrane w warunkach studyjnych, a następnie odtworzone w różnych przestrzeniach architektonicznych odwiedzonych przez Kanadyjczyka i tam też zarejestrowane ponownie. W ten sposób efekt został dodatkowo podbity specyficznymi warunkami akustycznymi do tego stopnia, że choćby "Wayang Kulit" brzmi jak otulający podmuch śmierci, która powoli przyzwyczaja do swojej obecności, by w końcu łagodnie zabrać ze sobą słuchacza na zawsze. Żałobne harmonie saksofonów i alarm fortepianu imitującego gong lub dzwon rozbrzmiewają w pamięci jeszcze długo po upływie utworu, a przecież zaraz następuje kolejny ("Pupa Karma"), nie mniej upiorny i nawiedzony, który sugestywnymi partiami sekcji dętej puentuje album skradającym się niepokojem.
"Unburying, from Liminals, Emerging" to muzyka płynąca niespiesznie, obrazowa i odrealniona. Z premedytacją unika jednoznaczności i mimo monumentalnej konstrukcji, rozgrywa się głównie w subtelnościach - tam też jest najskuteczniejsza. Matt Choboter przekłada swoje zamieszkane przez duchy cywilizacyjnej przeszłości sny na dźwięki z tak autorskim zacięciem i nieskrępowanym konwencją pietyzmem, że właściwie gra już wyłącznie w swojej lidze, którą - odpowiadając na ludzką potrzebę etykietowania - można określić mianem dream jazzu. Jedno z piękniejszych tegorocznych zaskoczeń.
ILK Music/2024