Na "The Underworld Awaits Us All" można spojrzeć z dwóch perspektyw - z jednej strony to po prostu kolejne wydawnictwo z technicznym death metalem, z drugiej płyta Nile.
Pierwszy punkt widzenia prowadzi do wniosku, że tegoroczne dokonania grupy są wybornym przedstawicielem swojego gatunku. Przez niespełna godzinę muzycy wykrzesują ze swoich instrumentów maksymalne dawki agresji i wściekłości, jednocześnie epatując na lewo i prawo umiejętnościami. W efekcie nowe utwory są jednocześnie mordercze, jak i interesujące. Dzieje się tutaj wiele, a skondensowanie zagrywek nakłania do częstych powrotów do tej muzyki.
Z drugiej perspektywy na "The Underworld Awaits Us All" brakuje magii Nile. Zabójcza precyzja i tempo robią wrażenie, ale coraz bardziej ulatnia się charakterystyczny dla zespołu nastrój. To wciąż twór przemyślany i imponujący, ale obdarty z atmosfery otwierania egipskich grobowców i zasłaniających niebo rojów skarabeuszy. Nawet jeśli pojawiają się motywy gitarowe przywodzące na myśl Państwo nad Nilem, to pełnią rolę raczej łączących motywy pasaży, niż głównej osi dookoła której dobudowano deathmetalową agresję. Karl Sanders z ekipą wzbili się na wyżyny swojego rzemiosła, ale ceną było pozbawienie siebie największego atutu.
Ten dualizm utrudnia jednoznaczną ocenę albumu. Nile wysmażył wyborny, wciągający i ciekawy materiał, któremu przydałoby się jeszcze tylko więcej magii. Poziom, na jaki wzbił się zespół jest przy tym nieosiągalny dla większości grup i nie przeszkadza temu nawet wyraźny brak głębi. Już na "Vile Nilotic Rites" dało się odnieść wrażenie, że chociaż Amerykanów nie opuścił talent, to zdaje się im brakować błogosławieństwa egipskich bogów. Wszystkie dotąd znane zagrywki, które stanowiły o aurze grupy pełnią tutaj rolę smaczków albo sprawiają wrażenie wepchniętych na siłę.
"The Underworld Awaits Us All" to bezdyskusyjnie znakomita płytą, która wysoko zawiesza poprzeczkę gatunkowym standardom, ale co innego death metal i co innego poprzednie dokonania oraz wyrazisty styl zespołu. Obiektywnie jednak rzecz ujmując, mamy tutaj do czynienia z jednym z faworytów do tytułu "album roku" w ekstremie i jedną z najmocniejszych pozycji w dyskografii Amerykanów, czego nie zmieni nawet to, że jest zdecydowanie zbyt długi. Na wyróżnienie zasługuje także okładka. Michał Loranc przygotował dla Nile najlepszą grafikę, jaką do tej pory grupa miała. Udało się z jednej strony oddać tajemniczy, egipski klimat, z drugiej dużą dozę deathmetalowej stylistyki. Projekt jest nie tylko dopasowany do muzyki, ale również bardzo atrakcyjny wizualnie. Panie Michale, czapki z głów.
Napalm Records/2024