Sytuacja wygląda identycznie w przypadku Brytyjczyków z Retsu - ten nowy punkowy twór dowodzony jest przez Scoota (znanego z Doom, Vallenfyre czy Extinction of Mankind), którego wspierają młodsi, lokalni muzycy, a międzypokoleniowa nić porozumienia okazuje się największym atutem zespołu.
Na debiutanckim albumie można usłyszeć wiele nieokiełznanej, nieopierzonej energii i autentycznej wściekłości, ale nie pod postacią typowej garażowej łupanki przypominającej to, do czego muzycy we wczesnych stadiach kariery często mają słabość. Retsu spina wszystkie elementy klamrą i choć kompozycje są proste, nie brakuje im pomysłowości i naturalności. Nie da się przy tym uciec od wyłapywania cech charakterystycznych stylu Scoota - co jakiś czas pojawia się zagrywka wyraźnie przywodząca na myśl poprzednie formacje muzyka.
Album kurczowo trzyma się hardcore-punkowych korzeni - nawet jeżeli w nielicznych momentach pojawiają się bardziej metalowe riffy, Retsu natychmiast wraca na pierwotne tory. Nie można tego uznać za wadę - Brytyjczycy robią swoje bardzo dobrze i ani na moment nie pojawia się odczucie obcowania z albumem kopiującym sceniczne trendy. W obrębie swojego gatunku zespół prezentuje wysoką jakość i choć to debiut, wyraźnie zaznacza własny styl i pomysł na muzykę, co jest zasługą nie tylko Scoota, ale również pozostałych, wiele dających z siebie muzyków. Sprzyja temu także realizacja, przywodząca na myśl płyty sprzed lat, ale wykonana na poziomie umożliwiającym wyraźne wyłapanie każdego dźwięku. Praca wykonana za studyjnymi gałkami wydaje się idealnie pasować do charakteru muzyki.
Dobrze wypadają wściekłe i poruszające szeroki wachlarz problemów teksty. Retsu nie boją się otwarcie krytykować ostatnich posunięć rodzimego rządu ("This Island Brexit Prison"), destruktywnego kapitalizmu ("Worked to Death") czy bardziej osobistych tematów związanych z nałogami i uczuciem niedopasowania do świata ("Rejects of Society" albo "Lessons in Self Destruction"). Słowa wykrzyczane przez Beatrice są zarówno pełne złości, jak i dobrze napisane, dzięki czemu pasują do warstwy muzycznej, a w efekcie album sprawia wrażenie tworu wewnętrznie spójnego i kompletnego.
Debiut Retsu nie odkrywa Ameryki i nie jest kamieniem milowym gatunku, ale zawiera w sobie to, co najlepsze w hardcore-punku i serwuje po swojemu. Brytyjczycy zdają się być doskonale świadomi swojego największego atutu i wyciskają maksimum z połączenia młodzieńczej energii oraz entuzjazmu z dekadami doświadczenia jednego z czołowych weteranów sceny. Nie ma tutaj przesadnie prostych zagrywek, które zdarzają się debiutantom, nie ma też zmęczenia materiału, jakie potrafi dopaść muzyków z dłuższym stażem. Scoot i spółka znaleźli złoty środek i wiedzą, co chcą osiągnąć. Ciekawe, jakie będą dalsze ruchy zespołu, który na "dzień dobry" tak wysoko zawiesił poprzeczkę przy jednoczesnym trzymaniu się klasycznych rozwiązań - czy Anglicy pójdą za ciosem i uda im się utrzymać wysoki poziom? Czas pokaże. Póki co z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że zobaczymy okładkę z japońskim symbolem w niejednym grudniowym podsumowaniu najlepszych punkowych płyt roku.
783punx/2024