Obraz artykułu Berbeluha - "Crisis"

Berbeluha - "Crisis"

66%

Berbelucha to tani trunek z niepewnego źródła, którego spożycie może zakończyć się wizytą na oddziale intensywnej terapii, co nie stanowi jednak przeszkody dla amatorów smaków, od których drętwieje język. Berbeluha pisana przez samo "h" ma podobne właściwości - to nie jest ten gustowny, romantyczny darkwave, w którym dałoby się zatopić smutki, a jednak pozostawia posmak, do którego chce się wracać.

Mrok nie lubi, kiedy trzyma się go na dystans, a jeszcze gorzej znosi poczucie humoru. Niewielu próbowało stanąć z nim szranki, ale są i tacy, którzy mogą poszczycić się sukcesami - oddane grono fanów i fanek mają chociażby parający się ponurymi szantami kulturysta Rummelsnuff czy Death in Rome zaklinające w neofolkowe smutasy przeboje sprzed lat, od "Barbie Girl" po "Białą armię" Bajmu. Krakowski projekt Berbeluha wystrzega się jednak banału i jednoznaczności na tyle skutecznie, że z łatwością stojącemu za nim Johnowi Bérb-Eluha można dać się wkręcić.

 

Najmniej zdradza muzyka - na ogół drepcze po wąskiej ścieżce rejestrowej, ale minimalistyczna monotonia w tej konwencji sprzyja nasiąkaniu odpowiednim nastrojem. Zdarzają się wyraziste skoki, jak zaskakująco optymistycznie brzmiące, wysokie partie instrumentalne w "Śliwie" i "La Chitarra" czy jedyny zdatny do tańca, bonusowy kawałek "Pogoda", ale na ogół Berbeluha utrzymuje stabilny kurs poprzez środek skali z podkreśleniem charakterystycznego bulgotu post-punkowego basu. Innymi słowy, niewiele się tu dzieje, ale komu Figure Study albo Medio Mutante w sercu gra, ten/ta prawdopodobnie da się pochłonąć odsączonej z człowieczeństwa aurze. Ten warunek trzeba zresztą bezwzględnie spełniać, żeby trwający blisko czterdzieści minut "Crisis" nie zmęczył prostymi, nieszczególnie oryginalnymi zagraniami.
 

Już nie poszlaką, a rzuconym publiczności prosto w twarz dowodem na to, że albumu Berbeluhy nie należy traktować zupełnie na serio są teksty. Kiedy w "Szczaplam się" padają wersy: Bill chce się wgryźć mi w DNA / Czipa wmontować mi w nerkę / Nie będę nigdy się szczaplał / Nie pozwolę na tę łobuzerkę, w sposób oczywisty odnoszące się do antyszczepionkowych teorii spiskowych, trudno wsłuchiwać się w nie z zachowaniem powagi, ale nie są prześmiewcze w tak jednoznacznie komediowym sensie, jak na przykład "(I'm Not Going Out Like) Stan Chera" Intellectual Dark Wave, gdzie pada: I'm taking vitamins and supplements for my health / I don't need no vaccine / My immune system is nice and clean. Różnica jest taka, że kiedy muzyk z Baltimore żartuje, przypomina Ala Yankovica, a kiedy żartuje krakowiak, jest jak Steve Carell w roli Michaela Scotta wypowiadającego każde, nawet najbardziej absurdalne słowo z zaangażowaniem i pełnym przekonaniem.

 

Nie tylko to, o czym Bérb-Eluha śpiewa zmusza do uśmiechu, ale nawet bardziej sposób, w jaki artykułuje słowa. Skrajnie przerysowany zwłaszcza w "Uszach Romana", gdzie z jednej strony zobrazowana została walka na skraju targnięcia się na własne życie, a z drugiej refren to powtarzane: I już mnie nawet nie śmieszą uszy Romana Kołtonia. Teatralny sprechgesang i sposób akcentowania jak najbardziej śmieszą, a najbliższym skojarzeniem będzie "Jesienna deprecha" Kur, gdyby wziął ją na warsztat Sopor Aeternus.

 

Berbeluha w naturalny sposób słabnie wraz z kolejnymi przesłuchaniami, bo ten sam kawał opowiedziany po wielokroć systematycznie traci na sile, ale to nie jest Łydka Grubasa czy inny karykaturalny twór, który jedynie wymachiwaniem kaduceuszem może przykuć uwagę. Jest na "Crisis" z czego się pośmiać, ale jest też czego dalej słuchać, kiedy mina w końcu zrzednie.


wydanie własne/2024




Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce