Obraz artykułu Shellac - "To All Trains"

Shellac - "To All Trains"

83%

To nie tak miało być - mieliśmy cieszyć się nowym albumem Shellac, czekać na trasy koncertowe, oczekiwać od zespołu wzmożonej aktywności, ale na dziesięć dni przed premierą "To All Trains" nagle, z powodu zawału serca, odszedł Steve Albini. Zaczęły już wokół tego wydarzenia powstawać dziwne teorie, ale nowy materiał zdecydowanie nie brzmi jak pożegnalny.

Od wydania "Dude Incredible" minęło wprawdzie dziesięć lat, ale Shellac wciąż w tym czasie koncertował, a Albini nigdzie się nie chował. Zajmował się tym, co zwykle, czyli siedzeniem w studiu Electrical Audio i realizowaniem swojej filozofii naturalistycznej produkcji płyt.

 

"To All Trains" też w zasadzie nie jest niczym nowym - to wciąż te same math-rockowe rytmy, ta sama donośna perkusja Todda Trainera, ten sam ostry niczym tasak bas Boba Westona i ta sama wsobnie hałaśliwa gitara Albiniego. Wszystko nagrane w tym samym studiu według tych samych metod. Różnica polega na tym, że to album niezwykle skondensowany. Niespełna półgodzinny cios między oczy pozbawiony pejzażowych dłużyzn i balansujących czasem na granicy wypełniaczy instrumentali znanych z poprzednich wydawnictw tria. Programowa surowość tej muzyki jest przez to doskonale wyeksponowana.

 

Choć ostatnie słowa "I Don't Fear Hell" (If there's a heaven, I hope they're having fun / Cause if there's a hell, I'm gonna know everyone) sugerują, że Albini miał wybierać się do piekła i być może rozmyślał o własnej śmiertelności, nie ma mowy o świadomym proroctwie - pracowano nad tym numerem jeszcze podczas sesji do "Dude Incredible". Faktem jest natomiast, że to bardzo udana reprezentacja idei pokrętnie rozumianego przez Shellac minimalizmu - z ascetycznej, operującej ciszą aranżacji wybija się smolisty groove, który co jakiś czas stara się zatrzeć tropy, a wtóruje mu wyjący, urywany riff gitary. Te charakterystyczne pauzy, zestawione ze wspaniałymi brzmieniowymi wygięciami i sprzężeniami, znajdziemy jeszcze na stąpającym twardo "Days Are Dogs" czy "Wednesday" z wybornie narastającym niepokojem.

 

Śmierć jeśli już się tu przewija, to w zupełnie innych kontekstach. Najpierw w "How I Wrote How I Wrote Elastic Man (Cock & Bull)", który stanowi zaskakująco chwytliwy hołd dla ikony alternatywy nie mniejszej od samego Albiniego, zmarłego przed sześcioma laty Marka E. Smitha. Następnie pojawia się w napędzanej niemal nowofalowym rytmem miniaturze "Scabby the Rat", który upamiętnia zmarłego w 2019 roku przyjaciela Roba Warmowskiego, inżyniera dźwięku i lidera surf-punkowej grupy Defoliants z Chicago. Na ogół Shellac emanuje jednak świeżością i intensywnością - wystarczy posłuchać otwierającego album "WSOD", by natychmiast zostać zgniecionym żużlowym noisem.

 

W galopującym na złamanie karku "Chick New Wave" Albini kpi z pozerskiego, pseudorebelianckiego mainstreamu, w "Girl From Outside" zdarza mu się nawet zarzucić wgryzającym się w pamięć wersem: You kick ass on the song, high five!, a w "Scrappers", używając dziecięcej perspektywy, romantyzuje złomiarzy, porównując ich do... piratów. Rodzi się z tego historia o relacji ojca z synem, w której to ten drugi doradza pierwszemu szacunek do samego siebie i odejścia z przemocowego środowiska pracy. Coś takiego uszyć potrafił tylko Albini. No, może jeszcze wspomniany Smith.

 

"To All Trains" jest pełne życia, ironii i tej surowej energii, która od samego początku napędzała zarówno Shellac, jak i poprzednie zespoły jego lidera. Wszyscy już nostalgiczne i żałobnie rozpłynęli się nad faktem, że to ostatnie wydawnictwo grupy i owszem - miejsce Albiniego w alei najbardziej konsekwentnych sław muzyki niezależnej pozostanie niezachwiane, a peany na jego cześć nie są przesadzone. Wszystko wydarzyło się za wcześnie i w złym momencie (o ile istnieje dobry moment), ale ta płyta ma do zaoferowania więcej niż tylko romantyczny status "ostatniego wydawnictwa Albiniego". To ciasny splot agresji i przestrzeni, do tego ekspozycja wszystkiego, co w Shellac najlepsze, podane zresztą w prawdopodobnie najbardziej zwartej i niezmąconej formie. W dorobku zespołu to oczywiście nic przełomowego, ale czyż nie za stałość i bezkompromisowość ceniliśmy go najbardziej?


Touch and Go Records/2024



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce