Kiedy zobaczyłem materiały podrzucone przez łódzki zespół noszący nazwę zaczerpniętą z narkotykowego zwrotu, byłem pełen obaw. Kapela sięgnęła po biografię głowy Kartelu z Medelin, która nie tak dawno temu za sprawą netfliksowskiego serialu znów znalazła się na świeczniku popkultury, a do tego od strony muzycznej to stoner - gatunek w ostatnich latach zapełniany wieloma wtórnymi wydawnictwami. Spodziewałem się, że debiutancka EP-ka stanie się muzycznym odpowiednikiem tego, czym zazwyczaj okazują się filmowe adaptacje gier wideo, ale "Plata o Plomo" okazała się pozytywnym zaskoczeniem.
Mimo kilku słabszych momentów (z jakiegoś powodu upchniętych na samym początku), w ostatecznym rozrachunku zespół wychodzi z pierwszego wydawnictwa obronną ręką, a jego największym atutem okazuje się atmosfera - ten siedemnastominutowy materiał faktycznie znacznie bardziej kojarzy się z ciężarem zabójczych narkotyków niż ze zwykłą marihuanową mgiełką. Zespół nie boi się przy tym wychodzić poza ramy gatunkowe i podsunąć bardziej bluesowy motyw (jak w początku "I'm Not Dead Forever") albo wejść w punkowe przyspieszenie ("Headhunt"). Dzięki ciężarowi w połączeniu z tendencją do opuszczenia tu i ówdzie schematu, Plata o Plomo znacznie bardziej przypomina Eyehategod, niż po prostu kolejny zespół stonerowy, a tych kilka momentów, w których łamane są konwenanse okazują się największymi atutami EP-ki. Każdy z czterech utworów ma jakiś punkt zaczepienia, ma coś, co odróżnia go od pozostałych.
Szkoda, że zapadłą decyzja o wydaniu najpierw krótszego materiału, a nie od razu pełnego albumu - potencjał jest bardzo wyraźnie zarysowany, ale to jeszcze za mało, by mówić o wyraźnie zarysowanym stylu i odrębnej tożsamości. W rezultacie uwagę przykuwa przede wszystkim warstwa wizualna i tekstowa, co w przypadku tak charakterystycznej stylistyki lirycznej nie jest niczym złym, ale mam nadzieję, że Plata o Plomo nie skończy jako zespół kojarzony tylko i wyłącznie ze śpiewania o Pablo Escobarze i jego narkotykowym imperium.
Mieszane uczucia może wzbudzić produkcja - warstwa instrumentalna została uchwycona bardzo dobrze (przyczepić się można tylko do dziwnie klikanego brzmienia perkusji w ostatniej minucie materiału), ale wkomponowanie wokalu w muzykę zdaje się nienaturalne. Sprawia wrażenie, jakby głos był czymś niedbale położonym na wierzchu i ciut za mocno wysuniętym, a nie elementem integralnie wkomponowanym w resztę materiału (co tym bardziej rzuca się w uszy ze względu na to, że sam w sobie jest solidny). Partie gitarowe brzmią z kolei wręcz wzorowo, a poza typowym dla stonera brzmieniem, udało się miejscami uzyskać przytłaczający ciężar.
Debiut Plata o Plomo ukazuje pomysłowość i spore pole do rozwoju, potrafi zaciekawić, ale jeszcze nie zachwycić. Łódzki zespół jest świadom ograniczeń obranej stylistyki i nie obawia się wychodzenia poza nią, ale to, czy na rodzimej scenie muzycznej spotka się ze srebrem, czy z ołowiem wyjaśni się pewnie dopiero za parę lat. Gdybym miał pobawić się w proroka, zdecydowanie powiedziałbym plata.
wydanie własne/2024