Reaktywacji Morbid Saint nikt się nie spodziewał, ale chyba jeszcze większym zaskoczeniem okazało się to, że po czternastu latach działalności wyłącznie koncertowej, Amerykanie zdecydowali się na nagranie kolejnego pełnego albumu. "Swallowed By Hell" jest w dodatku materiałem znacznie lepszym, niż można było się spodziewać, choć mimo zachowania tożsamości i charakteru zespołu, jest na tym wydawnictwie sporo elementów, które nie pozwalają zapomnieć o tym, jak długo kapela była nieobecna na scenie metalowej.
Nowy materiał błyszczy najbardziej w tych samych miejscach, co "Spectrum of Death" - zespół wciąż potrafi pokazać naprawdę wysoki poziom kompozycyjny i zamknąć w utworach niesamowite pokłady agresji, czego rezultatem jest czterdzieści sześć minut wściekłej, rozpędzonej, ale zarazem bardzo przemyślanej młócki. Mam przy tym wrażenie, że chociaż Morbid Saint potrafi niejednokrotnie zaskoczyć, to z nieco zbyt przesadnym uporem trzyma się obranej stylistyki - tu i ówdzie trudno się oprzeć wrażeniu, że panowie chcieliby odbić nieco bardziej w death metal, ale pozostają więźniami swojego stylu. Nie jest to wada w pełnym tego słowa znaczeniu, Morbid Saint doskonale odnajduje się w swojej niszy, ale jestem ciekaw, jak wypadłby, robiąc choćby niewielki krok w inną stronę. Zwłaszcza, że w okresie dzielącym rozpad grupy i teraźniejszość, na scenie metalowej mocno zaczęły zacierać się międzygatunkowe granice.
Subtelną zmianę można na pewno zauważyć w manierze wokalnej stojącego za mikrofonem Pata Linda. W porównaniu z lekko blackmetalowym krzykiem, którego używał w latach 90., współcześnie zdecydował się na bardziej klasyczną, może wręcz delikatnie punkową formę użycia głosu. Nie jest to ani wartość dodatnia, ani ujemna - obydwie koncepcje doskonale pasują do muzyki Morbid Saint i są świetnie wykonane, niemniej warto zwrócić na to uwagę. Sam przy pierwszym odsłuchu z ciekawości sprawdziłem, czy w zespole nie nastąpiła zmiana za mikrofonem.
Zdecydowanie najsłabiej wypada na "Swallowed By Hell" produkcja. Wyczyszczona, ładna i plastikowa realizacja tworzy silny dysonans z agresją materiału, a szczególnie irytującym elementem jest sztucznie brzmiąca perkusja. Z jakiegoś powodu taki sposób studyjnego wykończenia albumów jest typowy dla thrashowych gigantów wracających po latach i niestety, także w tym wypadku nie udało się od tego uciec. W przypadku Morbid Saint boli to jednak znacznie bardziej, ponieważ ani na sekundę nie da się uciec od wrażenia, że choć muzycy dali z siebie wszystko, produkt finalny powinien być lepszy.
Powrót tak kultowego zespołu na pewno zasługuje też na lepszą okładkę. O ile Ed Repka jest jednym z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych rysowników tej sceny, o tyle od lat zjada własny ogon. Grafika do "Swallowed By Hell" odrzuca kiczem i zamiast szokować brutalnością - jak zapewne planowano - budzi jedynie politowanie i kojarzy się z początkującymi zespołami sprzed dekady, które pragnęły efektownej grafiki bez przesadnego obciążenia budżetu.
Trudno jednoznacznie odnieść do tego albumu. Z jednej strony jest pełen wad i nie wytrzymuje starcia z materiałem sprzed trzech i pół dekady, z drugiej mimo niedociągnięć, okazuje się, że zespół i jego muzyka wciąż potrafią wybronić się. Nawet kula u nogi w postaci produkcji nie jest w stanie zatrzeć wrażenia, że to wciąż ten sam Morbid Saint, który nijak nie spuścił z tonu. Nie wyobrażam sobie, żeby za parę lat "Swallowed By Hell" osiągnęło renomę podobną do "Spectrum of Death", ale to dobry album, którego największą wadą jest nieustanne przypominanie, że mógł być jeszcze lepszy.
High Roller Records/2024