Z tym liderowaniem dzierżącego kontrabas Sadowskiego to pewne uproszczenie. Ńoko, nowa wersja grupy Maciej Sadowski Kwadrat, lidera raczej nie ma. Kwadrat kroczył niejako ścieżką wydeptaną przez Miłość - grał jazz, starając się jazzu nie grać - co zamanifestował już w tytule jedynej płyty, "Jazz dla zwierząt". Ńoko to natomiast totalny stylistyczny zwrot - na pierwszy plan wysunęły się zainteresowania muzyków kulturą klubową, do której dołączyła estetyka futurystyczno-neonowa.
Granie klubowej muzyki improwizowanej czy klubowego jazzu, a tym bardziej łączenie elektroniki z jazzem, nie jest w Polsce żadną nowością. Staje się to wręcz przybierającym na sile trendem. Ńoko wyróżnia się w nim o tyle, że nie uzupełnia elektroniką tradycyjnego instrumentarium, obydwa wymiary traktuje równorzędnie. W numerze "Dark" syntezatorowa zawiesina i krótkie rytmiczne sample pełnią wręcz rolę nadrzędną, spajając przesterowane podmuchy trąbki Dawida Lipki i kroczący leniwie kontrabas, by w końcu z tego gęstniejącego ambientu wyłonić bez uprzedzenia sam środek klubowego parkietu. Na nim to bezlitośnie bębniący Tomasz Koper i dołączający do niego obłąkany saksofon Michała Jana Ciesielskiego fundują nam wspaniały ekstatyczny trip narkotykowy, który na koniec uspokaja subtelna partia Sadowskiego.
Choć muzyka Ńoko skupiona jest na rytmie i transie, głównie w tym narkotycznym rozumieniu, to nie brakuje na "Aurorze" momentów freejazzowej dzikości, czego najlepszym przykładem jest singlowy "Omuamua". Koper jest tu w życiowej formie - tak intensywny i precyzyjny, że jego grę można pomylić z przyspieszonymi bitami automatów. Muzycy nie cierpią takich porównań, ale Koper to zdecydowanie współczesny odpowiednik nieodżałowanego Jacka Oltera. Ilekroć ze swoim rozdzierającym motywem pojawia się z kolei Ciesielski, mam w głowie sekwencję z początku lynchowskiej "Zagubionej autostrady", w której widzimy głównego bohatera, także saksofonistę, wpadającego w muzyczną furię na tle epileptycznych świateł klubowej sceny. A między tym wszystkim chroboczą industrialne solówki kontrabasu.
Chwilę oddechu proponują zestawione ze sobą raczej nie bez powodu "Mental" i "Hospital", które rozwijają się początkowo z bliźniaczego motywu. Utrzymane w stylistyce minimal techno, obydwa utwory zdają się opowiadać historię dochodzenia do obłędu. Cichy elektroniczny puls, z początku chirurgicznie uporządkowany, przeradza się w bieg po sterylnych przestrzeniach zmierzający ku uderzającemu przepychem chaosowi. Przepych ten, realizowany jako intensywne zawłaszczanie przestrzeni akustycznej za pomocą wielu falujących syntetycznych warstw, może solidnie przytłaczać, ale też imponować skrupulatnym trzymaniem się wizji, by instrumentów elektronicznych nie traktować po macoszemu. Wymyka się temu jedynie przestrzenny, jaskiniowy temat "Dune", w którym do głosu dochodzi krautrockowy futuryzm.
Łączą się tu tropy wyznaczane przez Spaceways i Cosmic Jokers, ale pomnożone przez naturalne, ekspresyjne skłonności całej czwórki muzyków do improwizowania. To dynamiczny, gęsty i momentami nawet ciężki materiał. W każdym klubie czasami trzeba otworzyć okno, wpuścić trochę powietrza i zrobić więcej przestrzeni - to samo mogłoby w kilku momentach zrobić Ńoko, ale jest to wciąż świetna, szalona płyta, którą najłatwiej przyporządkować do acid jazzu z wyjątkowo ekspansywnym podejściem do elektroniki.
Eastrings Records/2023