Obraz artykułu Steven Wilson - "The Harmony Codex"

Steven Wilson - "The Harmony Codex"

75%

Mówi się, że jest najbardziej płodnym (choć paradoksalnie mało znanym) brytyjskim muzykiem, a w kręgach wielbicieli rocka progresywnego ma status geniusza. Po zeszłorocznym powrocie macierzystej formacji - Porcupine Tree - Steven Wilson znów popada w pracoholizm. Niedawno wydał siódmy solowy album, określany jako bardziej złożony niż poprzednie płyty, ale zagorzali wielbiciele twórczości bosonogiego Brytyjczyka od pierwszych dźwięków rozpoznają jego styl.

Styl to dość eklektyczny i eksperymentalny, Wilson od dłuższego czasu nie próbuje niczego udowodnić i gdzieś ma tych, którzy osiągnęli stan przedzawałowy po jego długotrwałym romansie z popem (duet Blackfield czy "Permanating" z albumu "To The Bone"). "The Harmony Codex" plasuje się gdzieś pomiędzy długimi, rozbudowanymi kompozycjami kojarzonymi z Jeżozwierzowym Drzewem a radiowymi przebojami wprost z "Hand. Cannot. Erase.".

 

Otwierające najnowsze wydawnictwo "Inclination" zawiera chyba wszystkie możliwe style - syntezatorowe efekty, jazzowe dęciaki, rozciągnięte gitary i popowy wokal. Gdybym nie wiedziała, na co stać Wilsona, byłabym zapewne z jednej strony zachwycona (co za rozmach!), z drugiej przytłoczona ogromem wykorzystanych przez niego elementów. Tymczasem jesteśmy dopiero na rozbiegu, i to dość długim, bo singlowe "What Life Brings" to niepozorna gitarowa balladka, akustyczno-elektryczna, z charakterystycznym dwugłosowym wilsonowym śpiewem i lirycznym przesłaniem nawołującym do optymizmu mimo trudnych czasów, w jakich przyszło nam żyć.

 

Prawdziwa jazda bez trzymanki zaczyna się dopiero przy "Economies of Scale". Wilson udowadnia, że wciąż słyszy dźwiękowe rozwiązania tam, gdzie inni dostrzegają wyłącznie kakofonię i potrafi stworzyć coś z niczego. Przy skromnym instrumentarium (choć nikt do takiego ograniczać mu się nie każe) buduje warstwa za warstwą potężną ścianę dźwięku, umieszczając punkt kulminacyjny zdecydowanie za wcześnie, zbyt szybko... Najdłuższy utwór na płycie, "Impossible Tightrope", to wycieczka w typowo jeżozwierzowe klimaty - rozbudowane gitarowe solówki, gwałtowne zmiany tempa i charakteru utworu, operowe zaśpiewy i więcej akcji niż w filmach sensacyjnych.

 

Wilson nie byłby sobą, gdyby nie płycie nie zamieścił również chwytającej za serce ballady. Tym razem dostaliśmy "Rock Bottom" w duecie z izaelską wokalistką Ninet Tayeb (którą mieliśmy okazję usłyszeć na albumach "To the Bone" czy "Hand. Cannot. Erase."). Nie zabrakło także elementów popowych, najpełniej zrealizowanych w "Time is Running Out". Ale, ale, ja tu się rozpędzam, i robię coś, od czego bosonogi ucieka jak może - klasyfikuję, zamykam w gatunkowych ramach jego kompozycje, podczas gdy każda z nich to właściwie mini dzieło, szkatułka, w której aż skrzy się od przeróżnych zabiegów. Uświadamiają to przede wszystkim zamykające album "Actual Brutal Facts" oraz "Staircase".

 

Nie niektórych osób "The Harmony Codex" będzie najbardziej dojrzałym i kompletnym albumem w solowej twórczości Stevena Wilsona, ale to raczej synteza wszystkiego, nad czym ciężko pracował od lat 80. i co stanowi o jego charakterystycznym stylu, który przekonał do siebie ogromne rzesze oddanych fanów. Sięgałam po ten album z lękiem, bo wychowałam się się na Porcupine Tree, a solowe płyty Wilsona zawsze pozostawiały we mnie niedosyt. Tym razem nie czuję go i ciekawi mnie, co jeszcze ten muzyczny pracoholik wyciągnie z rękawa.


wydanie własne/2023



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce