Nigdy nie przypuszczałam, że dwie osoby, jedna gitara i syntezator Mooga są w stanie stworzyć tak kompletny dźwiękowy mikrokosmos. Choć od tamtego dnia The KVB postanowiło kroczyć ścieżką bardziej lub mniej udanych eksperymentów, rdzeń ich muzyki pozostał niezmienny.
Jak sklasyfikować zespół, który na jednym albumie raczy słuchaczy czysto popowymi utworami, a na innym zanurza się w odmęty darkwave'u czy postpunka, a wszystko to w odstępie zaledwie kilku miesięcy? Do dziś szukam odpowiedzi na to pytanie. Z jednej strony może to być odwaga, z drugiej szaleństwo. Po przesłuchaniu najnowszej płyty The KVB zastanawiam się jednak bardziej nad tym, dlaczego artyści, którzy tak odważnie łamali konwencje nagle stali się grzecznymi uczniakami z pierwszej ławki.
"Artefacts (Reimaginings From The Original Psychedelic Era)" jest dziewiątym wydawnictwem w dyskografii brytyjskiego duetu, działającego zaledwie - biorąc pod uwagę liczbę nagranych albumów - od 2010 roku. O ile rozpoczynające płytę "I Ain't No Miracle Worker" funduje zaskakującą dreampopową wycieczkę do wczesnych lat dwutysięcznych, gdzie pobrzmiewają zblazowana gitara i leniwy wokal Nicholasa Wooda, o tyle następujące po nim "Circles" wyraźnie nawiązuje do ulubionego zabiegu The KVB - zapętlony, syntezatorowy nieskomplikowany beat, minimalne melodyczne wariacje w tle i nienachalna gitara. Wokół tego dwudzielnego, nieodkrywczego metrum toczy się zresztą większość dorobku zespołu; ich siłą jest wciąganie nas w ten prosty, syntetyczny świat, w którym nie przywiązujemy wagi do oryginalności, trzymamy się tego, co sprawdzone, aby po prostu dobrze się bawić. Zadziorne "Reverberation", w którym gitara zdaje się grać pierwsze skrzypce to ukłon w stronę cold wave'u; obdarte do minimum instrumentarium niesie ryzyko obnażenia muzycznych niedociągnięć, ale Nicolas i Kat niewiele sobie z tego robią. Interesuje ich sztuka dla sztuki, czysta radość grania (możliwe, że nawet bardziej niż radość słuchaczy), a nie wydumane zabiegi artystyczne.
Niestety tyle z pozytywów, bo nawet mnie, psychofankę, na "Artefacts" umęczyła przewidywalność i powtarzalność. Najsłabszym utworem zdaje się być "Medication" - gęsty rytm na początku ostrzy apetyt na coś większego i o ile niedbała maniera śpiewu Kat zapewne jest zamierzona, o tyle przebijające momentami słodkawa melorecytacja nie pasuje zupełnie do hipnotycznych pętli. Dalsza część albumu nie wypada lepiej. "I'm A Living Sickness" brzmi nijako i powtarzalnie, "Night of the Long Grass" nagrano chyba na siłę i z przymusu, a jedynym jaśniejszym punktem wydaje się "Primitive", w którym (nomen omen) pierwotna energia nieśmiało przebija spod warstwy krępującego ją rytmu. Potem znów jest mdło - "Pictures of Matchstick Men", "Midnight to Six Man" czy zamykające album "I Can Only Give You Everything" nie zapadają w pamięć na dłużej, rozmywają się w papce większości wcześniejszych dźwięków.
Jedenaście utworów z "Artefacts" nie zrewolucjonizuje przemysłu muzycznego i nie wprowadzi The KVB do synthpopowego kanonu (zapewne do żadnego innego również). Z jednej strony album udowadnia, że prosta formuła może nie wyczerpać się przez wiele lat, z drugiej pokazuje, jak łatwo wpaść we własną pułapkę. To, co definiuje The KVB jest również tym, od czego duet najwyraźniej nie potrafi się uwolnić. Zabrakło dzikości pierwszych albumów, nieoszlifowanego brzmienia (nawet jeśli podlegającego tym samym, niezmiennym regułom prostego rytmu) czy bezkompromisowości w eksplorowaniu ryzykownych obszarów lo-fi. To wszystko wciąż tam jest, schowane pod ugładzoną powierzchnią przymilnych gestów artystycznych, cechujących zwykle tych twórców, którzy na pewnym etapie liczą na przypodobanie się większej publiczności. Możliwe, że "Artefacts" przysporzy brytyjskiemu duetowi nowych fanów, ale zdecydowanie większe szanse ma "Land of the Hearth" - materiał wydany kilka dni temu przez Nicolasa pod szyldem Saccades. Takiego odważnego kierunku życzę sobie w dalszej działalności The KVB.
Cleopatra Records/2023