Samozwańczy Papież z Bronksu nie chodzi do tego samego kościoła co Piotr Kowalczyk (znany lepiej jako Tau). Pseudonim, który przybrał, tiara pojawiająca się na okładkach, płonące kościoły i krzyże, intro w postaci spowiedzi nie są wyznaniami wiary, tylko cechami kreowanego przez niego świata przedstawionego. Autentycznego, dokumentującego życie ulic największej amerykańskiej metropolii bez przekoloryzowania, ale sparowanego z religijnymi metaforami.
Raperzy z Griseldy często odwołują się do wrestlerów jako symboli sukcesu i powodzenia, J. Cole do koszykarzy, Al-Doe stosuje mniej więcej ten sam zabieg, ale z Proboszczem Świata w centrum zainteresowania. Nie konkretnym, obecnym czy przyszłym, kieruje wzrok raczej na samą funkcję sakralnego lidera i świeckiego milionera, co znajduje odzwierciedlenie także w muzyce - uderzenia w dzwon i chórki w "The Devil is in the Details", modlitwa w "Jesus Christ" albo długo wybrzmiewające akordy organów w "Preemo on Drugs" narzucają poważny, niemal mszalny ton, niekiedy podszyty strachem, który jest przecież podstawowym narzędziem wychowawczym największych religii świata.
Jeżeli Al-Doe ma jakąś świątynię, to jest nią jednak nowojorski rap z przełomu stuleci. Każde słowo wypowiada bez pośpiechu i wyraźnie, daje im czas na wybrzmienie i dotarcie do słuchaczy na wzór na przykład Mobb Deep; producent Spanish Ran wytłuszcza z kolei beaty, wokół których konstruuje subtelną warstwę melodyjną na wzór debiutu DMX-a; a unosząca się nad tymi czternastoma utworami aura przywołuje posępną otoczką towarzyszącą Gravediggaz.
Z podobnych składników powstał pierwszy wspólny materiał duetu - "The White Tape" z 2019 roku - ale rozświetlał go dobór bardziej szeleszczących niż dudniących werbli i mniej upiornych sampli chórków. Na drugie wydawnictwo - "Michelin Stars 2" z 2020 roku - mrok spłynął pod bardzo wyrazistą postacią, ale niekiedy wręcz groteskową, wzbudzającej skojarzenia raczej z europejskimi horrorami z lat 80. niż z o dekadę młodszym Bronksem. Na "Holy City Zoo" proporcje ułożyły się natomiast w idealnej konfiguracji - Papież powoli, ale agresywnie cedzi każde słowo, Spanish Ran dogrywa doskonale dopasowany boom bap, skrawki melodii, zniekształcone sample wokalne, nakłada na całość filtr w postaci trzasków zużytej płyty winylowej i rozsiewa niepokojący nastrój.
Al-Doe jest na tyle absorbujący w każdym zadziornie wyrzuconym z siebie wersie, a Spanish Ran tak doskonale podkreśla je prostymi, ale idealnie dobranymi beatami, że nawet gdyby trzymali się wyłącznie niezbędnego minimum, nadal utrzymaliby uwagę publiczności, ale do każdego z utworów dorzucają jeszcze ten jeden smaczek, jakim zniewalają na znacznie dłużej. Najlepszy przykład to trzy początkowe - w "Jesus Christ" męski chór kościelny z odległego planu dodaje subtelną harmonię skontrastowaną z bardzo wyraźnym rytmem; w "Coi Leray" wysoki, szybko powtarzany dźwięk niemal wwierca się w głowę; a w "Safe and Sound" prawie że melodyjnemu rapowi towarzyszy kilka zabarwionych mrokiem uderzeń w klawiaturę fortepianu. Nikt w tym duecie nikogo za sobą nie ciągnie. Nie można tej współpracy określić nawet jako uzupełnianie siebie nawzajem, to ten rzadki rodzaj relacji, kiedy każdy z każdego wyciąga to, co najlepsze, jak Shaq i Kobe, The Dudley Boyz albo papież i jego księgowy.
Do tytułowego "Holy City Zoo" światło raczej nie dochodzi. To gniewny album o przygaszonym kolorycie, ale naszpikowany przy tym tak zniewalającymi rytmami, że nie wywołuje zasępienia, tylko bezwiedne przytupywanie. Przed duetem Al-Doe & Spanish Ran jest jeszcze wiele dobrego, to pewne jak amen w pacierzu.
The Church/2023