Swans od zawsze jest krnąbrnym zespołem tego rodzaju, który na złość wszystkim podąża drogą wiodącą na przekór oczekiwaniom. Przewodzący grupie Michael Gira nigdy nie trzymał się jednej ścieżki i mimo spójnej atmosfery oraz nastroju albumów, zawsze obierał sobie tylko znany kierunek. Nie inaczej jest na "The Beggar".
Najnowszy album nowojorskich Łabędzi urzeka przede wszystkim nastrojem. W pierwszej chwili może wydawać się lekko senny, ale szybko uderza w bardziej niepokojące brzmienia, nie stroniąc od lekkich fałszy i topiąc wszystko w atmosferze dyskomfortu. Minimalna forma w otwierającym całość "The Parasite" momentalnie wchodzi w kontrast z potężnym ładunkiem emocjonalnym, a później napięcie albumu zdaje się stopniowo narastać. Finalnie "The Beggar" jest w równym stopniu mrocznym i klaustrofobicznym albumem, jak i sprawiającym wrażenie rozwijającego się bez pośpiechu. Utwory płyną swoim tempem i mimowolnie wciągają publiczność.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Michael Gira na stare lata zmienił podejście do wokalu - czasami zaśpiewa coś wyżej, czasami załamie mu się głos, a czasami wydrze się jak opętany. Głos stał się tutaj dodatkowym instrumentem o określonych zadaniach (często jest nim wytrącenie słuchacza z równowagi). Oprócz charakterystycznych, niskich zaśpiewów o lekko narracyjnym charakterze, po raz pierwszy od lat pojawiają się partie wokalne tak zbliżone do tego, z czym mieliśmy do czynienia na pierwszych materiałach grupy. Ten element najsilniej potęguje wrażenie odbywania podróży w najbardziej nieokiełznane zakamarki człowieczeństwa.
Kluczowym momentem albumu jest "The Beggar Lover (Three)" - monumentalna, trwająca czterdzieści trzy minuty kompozycja skutecznie przeplatająca chaos, jazgot i przemyślaną strukturę muzyczną. Podzielona na części, które nie tylko stanowią szybkie przypomnienie całej dyskografii Swans, ale także pewnego rodzaju szkatułkowo zamknięty album w albumie. To również numer wyjątkowo teatralny i przepełniony emocjami, które czasem są tłumione, a czasem bezczelnie wylewane na słuchacza z całym impetem.
Największym wyzwaniem podczas obcowania z nowym albumem Swans może okazać się jego długość - "The Beggar" przekracza próg dwóch godzin, a konieczność zaangażowania się w tę muzykę zdecydowania daje odczuć ten czas. Nie można traktować tego w kategorii wady - Łabędzie zawsze robią wszystko po swojemu, bezkompromisowość jest największą zaletą zespołu. Niemniej sytuacja staje się kuriozalna i wręcz krzywdząca względem ludzi, którzy planują zakupić winylowe wydanie albumu. Z racji oczywistych ograniczeń nośnika, nie trafił na niego wspomniany wcześniej czterdziestominutowy moloch, który jest przecież centralną częścią albumu i kompozycją, do której wszystko, co ją poprzedzało narasta.
Michael Gira znów zrobił to, co potrafi najlepiej - pokazał środkowy palec odbiorcy i stworzył płytę przede wszystkim dla samego siebie. Nijak nie ujmuje to jego kompozytorskiemu geniuszowi i choć "The Beggar" to niepokojąca mieszanka onirycznego spokoju z hałasem i jazgotem, te pozbawione harmonijnej struktury kompozycje wciąż znajdują drogę, by trafić do słuchacza. Swans jest bezczelne, nieokiełznane i nie liczy się z nikim, ale w tym szaleństwie jest metoda. To nie jest album dla wszystkich, ale też nigdy nie miał takim materiałem być. Zespół ponownie zabiera w podróż po zakamarkach umysłu i raz jeszcze czaruje umiejętnością tworzenia charakterystycznego dla siebie nastroju. "The Beggar" to album, który może porwać i zachwycić fanów twórczości Giry, ale wątpię, żeby był w stanie zmienić zdanie tych, którzy do Swans nigdy dotąd nie przekonali się i nie taki przyświecał mu cel.
Young God Records/2023