Obraz artykułu Godflesh - "Purge"

Godflesh - "Purge"

75%

Polubienie się z Godflesh zajęło mi długie lata. Wiedziałem o jego istnieniu, zawsze umiał mnie zaintrygować na tyle, żeby sięgać po kolejne albumy, ale musiało minąć wiele czasu, zanim doceniłem to, co wspólnie tworzą Justin Broadrick i G.C. Green. Birminghamczycy nie parają się muzyką ani przyjemną, ani przystępną, ale kiedy to, co robią "zaskoczy", owocuje długotrwałą miłością.

Od premiery poprzedniego albumu ("Post Self") do wydania "Purge" minęło sześć lat. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym okresie muzycy Godflesh spędzili wiele czasu na poszerzaniu muzycznych horyzontów. Zauważalnie zmieniły się główne priorytety w ich muzyce - to wciąż ten sam duet, ale do tej odhumanizowanej, zimnej maszyny wkradło się parę nowych trybików.

 

Na "Purge" uderzają przede wszystkim niepokój i dyskomfort ukryte w dźwiękach. To materiał znacznie żywszy od ostatnich dokonań Brytyjczyków. Automat perkusyjny zaczyna na nim pełnić rolę pełnoprawnego instrumentu (momentami wręcz prowadzącego), nie jedynie tła, a wyeksponowane w mniejszym stopniu niż zazwyczaj gitary pełne są za to dziwnych sprzężeń i niepokojących dźwięków. W efekcie powstał materiał, którego słuchanie nie jest przyjemne, wywołuje podskórny niepokój. Godflesh przestaje być bezduszną maszyną, obojętną wobec całego świata, staje się wściekłym urządzeniem, któremu coraz bardziej przeszkadza obecność organicznego słuchacza.

 

Przy tym wszystkim "Purge" jest także albumem przemyślanym, pełnym nieoczywistych rozwiązań i aranżacji, a do tego najbardziej industrialnym materiałem Godflesh od czasu reaktywacji. Mimo tak długiego stażu, duet ewidentne wciąż szuka nowych dróg rozwoju i chce tworzyć muzykę nastawioną na jakość, a nie na komercyjny sukces. Broadrick i Green nie rezygnują z charakterystycznego dla siebie brzmienia, ale nie boją się przy tym wychodzenia poza własne schematy.

 

Dwoma utworami najlepiej oddającymi charakter albumu są otwierający "Nero" ze skocznym beatem i dysharmonijnymi gitarami oraz wieńczący całość, oniryczny "You Are The Judge, The Jury and The Executioner". Z jednej strony mamy tutaj całą tę niewygodę, z drugiej przypomnienie, że to wciąż ten sam, całkowicie odczłowieczony, industrialny projekt. Najnowszemu dokonaniu Godflesh nie brakuje przy tym spójności, ale ze względu na to, jak wiele zaangażowania "Purge" wymaga, w całościowym rozrachunku jest to album równie hipnotyzujący, co męczący.

 

Można przyczepić się do tego, że zabrakło nieco głębi w produkcji. Wszystkie dysharmonie i całe to przeraźliwe zimno zostały oddane bez zastrzeżeń, ale tu i ówdzie album potrafi zabrzmieć płasko. Nie jest to wada na tyle poważna, żeby przekreślić cały materiał, niemniej rzutuje na odbiór. Godflesh pokazał w przeszłości, że jest w stanie zabrzmieć znacznie lepiej.

 

"Purge" to świetny album, ale adresowany do wąskiego grona odbiorców. Godflesh zgrzyta, atakuje nieprzyjemnymi dźwiękami i brutalnie wyrywa słuchaczy ze strefy komfortu. W pełni zachowuje swoją tożsamość, ale jeszcze bardziej niż kiedykolwiek dotąd unika przystępności w odbiorze. Ta dwuosobowa maszyna może buntuje się bardziej niż dotychczas, ale na pewno nie można uznać, że coś się w niej zaczyna psuć.


Avalanche/2023



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce