W muzyce z całą pewnością przesyt, eksperymenty na granicy kakofonii i zbiorowisko niepasujących do siebie elementów. Przerost formy nad treścią, hyperpop, postapo, post-punk, post-rock i post-alternatywa. Im dziwniej, tym lepiej; w końcu w muzyce wszystko już było, a wyróżnić można się jedynie nieprzystępną mieszanką przykrytą lotnym hasłem artystycznej innowacji.
Wtedy wchodzą one, całe na biało. Lucy Dacus, Julien Baker oraz Phoebe Bridgers (kolejność przypadkowa) nic nie robią sobie z trendów, pozowania na ściankach czy udawania silnych, choć to właśnie one stworzyły supergrupę Boygenius, o której ostatnio dość głośno za sprawą debiutanckiego albumu "The Record". Zacznijmy od tego, czym jest supergrupa. To, według definicji, zespół muzyczny, w którego skład wchodzą artyści o ugruntowanej pozycji solowej. Sprawdzamy - o Lucy Dacus walczyło do tej pory dwadzieścia wytwórni płytowych, Phoebe Bridgers zdążyła założyć własną wytwórnię, a Julien Baker dwukrotnie trafiła na listę Billboard 200. A skoro o Billboard 200 - "The Record" na dzień dobry trafił na czwartą pozycję, co jest całkiem dobrym wynikiem (delikatnie mówiąc).
Trio długo kazało czekać na pierwszy pełnowymiarowy album. Zaczęło się od EP-ki zatytułowanej po prostu "Boygenius" w 2018 roku, następnie przyszedł czas na trasę koncertową i dopiero pod koniec marca mogliśmy usłyszeć "The Record" w pełnej okazałości. Mimo odrębnych stylów w twórczości indywidualnej, wspólne dzieło Dacus, Baker i Bridgers wyróżnia zdecydowanie indie-rockowy sznyt, przewijający się w różnych wariacjach przez całą płytę. Nie jest to jednak przesterowany, przeintelektualizowany bełkot, a powrót do indie-korzeni - gitary opierające się na chwytliwych, powtarzalnych riffach, prosta wokalna polifonia i szczere do bólu teksty, którym zespół w dużej mierze zawdzięcza uznanie krytyków.
Od otwierającego album, trwającego niecałe półtora minuty "Without You Without Them" słychać, że Boygenius nie bierze jeńców - zespół nagrał materiał, w którym na pierwszy plan wysuwa się siostrzeństwo, chorobliwa niechęć do wyścigu szczurów i uczciwość (wobec siebie samych i słuchaczy). Na "The Record" nie znajdziemy headbangerów - boygeniusowa odmiana rocka (jak chociażby w "$20" czy "Satanist") sprawdzi się świetnie przy przejażdżkach rowerem i w trakcie największych letnich festiwali (nie piszę tego jako zarzut - komercyjność tej płyty jest niepodważalna). Nadrzędnym "instrumentem" jest tu jednak głos, a dokładniej trzy - każdy inny, silny, mający swoje pięć minut przy idealnie dopełniającym go akompaniamencie pozostałych dwóch.
"True Blue" to snująca się subtelnie ballada o wzlotach i upadkach w związku, płynąca leniwie popowym nurtem; singer-songwriterskiej tradycji dzielnie broni "Cool About It" (głos Baker w towarzystwie banjo topi serca skuteczniej niż temperatura za oknem, przysięgam). "Not Strong Enough" to z kolei mała wycieczka w kierunku spacerockowych przestrzennych gitar. Mamy i klasycznie popowe "We're in Love", mamy też murowany radiowy hit "Anti-Curse". Powtarzający się motyw bardziej lub (zwykle) mniej szczęśliwej miłości nie drażni; bo zawsze wzbogacony jest o element, dzięki któremu w ostatniej niemal chwili dany utwór zbacza z azymutu obranego na zatokę kiczu. "The Record" nie nudzi się przy piątym czy dziesiątym przesłuchaniu, obfituje w odniesienia do popkultury czy wcześniejszych, solowych dzieł artystek, a odkrycie ich wszystkich to całkiem wciągająca gra.
Jeśli lubicie dowartościować się tak zwanym niezalem i słuchaniem płyt na wskroś alternatywnych, "The Record" nie pomoże w tym. Jeśli jednak tęsknicie za beztroskim czasem młodości, pierwszych wypalonych papierosów i złamanych serc, a jednocześnie nie chcecie wstydzić się tego, co właśnie leci w waszych słuchawkach, polecam ten album z czystym sumieniem. Okazuje się, że "proste i nieskomplikowane" nie zawsze oznacza złe; kluczem są jakość i szczerość, a nie usilna próba bycia oryginalnym.
Interscope/2023