Autorski materiał ex-perkusisty Slayera szybko pokazał, jak niesłuszne były pierwotne obawy - "Rites of Percussion" szokuje poziomem ekspresji i głębi. Mimo że cały album stworzono za pomocą perkusji (wzbogaconej tu i ówdzie delikatnym klawiszowym tłem), dzięki stopniowi, w jakim kompozycje zostały przemyślane i dopracowane sprawia, okazuje się jednoznacznie kompletny i wciągający. Nie przypuszczałbym, że tak minimalne instrumentarium umożliwi stworzenie silnie tajemniczej i niepokojącej atmosfery, za pomocą której Lombardo porywa w dziką, nieokiełznaną podróż przez nieznane.
Fascynujący jest w tym również sposób, w jaki materiał ucieka ramom gatunkowym. Słychać trochę jazzu, plemiennego folku oraz inspiracji mnóstwem zespołów, przez które przewinął się Lombardo. Wszystkie te naleciałości są jedynie smaczkami, żaden nie okazuje się dominujący, choć wyraźnie największy wpływ na "Rites of Percussion" miał Fantômas - sam perkusista przyznał zresztą, że to Mike Patton nakłonił go do nagrania solowego materiału.
Kluczowym elementem jest produkcja brzmienia perkusji. Każde uderzenie ma zauważalną głębię i spory pogłos, a większość bębnów wyraźnie pobrzmiewa metalem (materiałem, nie gatunek muzyczny). Sprawia to takie wrażenie, jakby Lombardo grał gdzieś daleko od nas, a dźwięk dociera do uszu niesiony przez echo. Przy wyraźnym nacisku na kreowanie niepokojącej atmosfery, jest to istotny zabieg. Album bardzo by ucierpiał przy "klasycznym" dla perkusisty brzmieniu, do którego przyzwyczaił nas na przestrzeni długiej kariery.
Długość materiału jest dobrze wywarzona - niespełna trzydzieści pięć minut szaleńczej podróży pozwala nacieszyć się albumem, a jednocześnie to za krótko, żeby ekspresja perkusyjna zaczęła nużyć. Kolejność utworów dodatkowo nasila wrażenie odbywania podróży - Lombardo doskonale wie, kiedy użyć innego rozwiązania, jak odpowiednio budować napięcie i kiedy dać słuchaczowi moment na oddech. "Rites of Percussion" najlepiej słuchać jako całość - każdy z utworów z osobna jest dobry, ale to spójność i naturalność rozwoju albumu stanowi kwintesencję jego jakości.
Dave Lombardo pokazał zarazem siłę minimalizmu, jak i maksymalizmu w muzyce - z jednej strony wyraźnie słychać, że "Rites of Percussion" to materiał jednego człowieka i jego instrumentu, z drugiej niesamowita ekspresja i umiejętność wywoływania tajemniczej atmosfery sprawiają, że ta półgodzinna podróż pozostawia duże wrażenie. Siła emocji i napięcie, jakie amerykańsko-kubański muzyk jest w stanie wykrzesać ze swoich garów są wręcz szokujące, choć na pewno album stawia przy tym wysokie wymagania słuchaczom - to nie są kompozycje, które mogą lecieć w tle. Lombardo domaga się pełnej uwagi i zaangażowania, skłaniając się w kierunku mroku i przytłaczając. Podczas komponowania podjął decyzję o szukaniu wartości artystycznej kosztem przystępności, ale to dobry kierunek - uwydatnia ekspresję muzyka, który chociaż nie musi niczego nikomu udowadniać, pokazał, że nie trzeba obawiać się solowych albumów instrumentalnych.
Ipecac Recordings/2023