Nie można mieć co do Overkill wysokich oczekiwań, co nie oznacza, że po kolejnych wydawnictwach należy spodziewać się gorszej jakości. Mimo ponad czterech dekad na scenie, Amerykanie ani na moment nie zeszli poniżej bardzo wysokiego poziomu, dlatego udany materiał można na tym etapie przyjąć za pewnik. "Scorched" dodatkowo cementuje to przeświadczenie.
Chociaż zespół dość bezpiecznie trzyma się znanych patentów, wciąż potrafi tworzyć kompozycje, w których znajduje się na tyle dużo przestrzeni i przebojowości, że nijak nie można mówić o wypaleniu bądź zjadaniu własnego ogona. Ci - bądź co bądź - już niemłodzi panowie bez najmniejszego problemu są w stanie wykrzesać z siebie młodzieńczy ogień i zarazić energią słuchaczy.
Trudno uniknąć przy tym wrażenia, że muzycy ani na moment nie przestali doskonale bawić się graniem. Rdzeniem bezsprzecznie pozostaje thrash metal, ale zespół nie obawia się wstawienia zagrywki tracącej Black Sabbath czy bardziej punkowego momentu, co za każdym razem jest bardzo nieinwazyjne i niewymuszone. W naturalny sposób utwory na moment odbijają w inną stronę, aby później powrócić do korzeni. Nie oznacza to jednak, że powstaje wrażenie odsłuchiwania płyty brzmiącej jak niekończące się jam session. Przy całym tym luzie wyraźnie słychać, że materiał został dopracowany i przemyślany. Zderzenie nieskrępowanej werwy z dojrzałą samoświadomością muzyczną jest tym elementem, który sprawia, że nagrania dobrego albumu przez Overkill na tak późnym etapie działalności nikogo nie dziwi.
Bardzo dobrze prezentują się również wokale Blitza - to, że wąsaty sześćdziesięciolatek ma petardę w gardle nikogo chyba nie dziwi, ale ogromne wrażenie robi nawet to, z jaką swobodą tworzone są aranże. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że jest to kluczowy czynnik wpływający na naturalność i luz, jakie pojawiają się podczas odsłuchiwania "Scorched". Po wielokrotnym oglądaniu zespołu na żywo, mam też pewność, że wokale nie są sztucznie podrasowane, aby cyfrowo nadać im młodzieńczego kolorytu.
Jedynym elementem, do którego mógłbym się przyczepić jest produkcja. Mam wrażenie, że o ile kompozycyjnie i aranżacyjnie Overkill wciąż emanuje ogromną energią, o tyle pod kątem brzmienia jest to już któryś z rzędu materiał ukręcony w identyczny sposób. Z jednej strony po co zmieniać coś, co dobrze się sprawdza (może z wyjątkiem sztucznie brzmiącej stopy); z drugiej to jedyny element, któremu przydałoby się trochę odświeżenia. Nie jest to duży zarzut, który torpedowałby cały materiału, ale jestem ciekaw, jak nowojorczycy zabrzmieliby z inną osobą za sterami konsolety.
Całościowo "Scorched" to świetny album. Żywiołowy, przemyślany, łączący wszystko to, co w thrashu najlepsze. Overkill po raz kolejny udowadnia, że w tym gatunku mało kto jest w stanie im sprostać, zarówno jeżeli chodzi o rówieśników z początku lat 80., jak i o współczesne zespoły. Kandydat na metalową płytę roku? Na pewno ścisła czołówka. Czy jestem tym zaskoczony? Absolutnie nie.
Nuclear Blast/2023