Obraz artykułu Drab Majesty - "The Demonstration"

Drab Majesty - "The Demonstration"

84%

Ach, lata 80.... Nie chcą odejść, choć powracały już na wszelkie możliwe sposoby. Czemu więc mielibyście sięgać po drugi album Drab Majesty? Przede wszystkim dlatego, że nie brzmi jakby zainspirowały go lata 80., lecz jakby właśnie w nich powstał.

Dziwne i fascynujące były to czasy, kiedy w niedzielne popołudnie telewizje emitowały mroczny teledysk "Fade To Grey" Visage, a androgyniczny wizerunek Pete'a Burnsa wzbudzał zaciekawienie zamiast oburzenia. Długo można by wymieniać hity z tamtego okresu, które oprócz chwytliwych melodii, miały w sobie coś niepokojącego, ponurego, dalekiego od lukrowego popu dominującego we współczesnej muzyce radiowej. Dla Drab Majesty właśnie ten element jest najistotniejszy, zostaje rozwinięty kosztem nieaktualnego już kanonu komercyjnego.

 

Autorem pomysłu jest Deb Demure, istota ludzka, która dokładnie tym terminem chce być określana, bez rozróżnienia na płeć, a nawet jeszcze bardziej bez uwzględniania jej doczesnej powłoki. W całej tej historii jest też coś o zbiorowej świadomości wyszeptującej wersy kolejnych utworów, ale wystarczająco się już nasłuchaliśmy podobnych metafizycznych bzdetów, żeby łyknąć kolejny. Demure chce być tajemniczy. Rozumiem. Przejdźmy do muzyki.

 

"Dot In The Sky" to idealne rozpoczęcie albumu, ponieważ zawiera wszystkie cechy charakterystyczne dla Drab Majesty, czyli kilka zapętlonych dźwięków gitarowych odgrywanych na "czystym" kanale; syntetyczne bity, które w najmniejszym stopniu nie próbują oddać brzmienia akustycznej perkusji; leniwy, niemal melorecytowany wokal i melodię, którą chciałoby się zanucić, ale kiedy zdaje się zbliżać do momentu kulminacyjnego, Demure świadomie osłabia jej przebojowy potencjał.

 

Silne wpływy The Cure ustępują fascynacji (domniemanej) Tears For Fears w "39 By Design", gdzie na pierwszy plan wychodzą elektroniczne podkłady, z kolei chwilę później "Not Just A Name" wprowadza senny, dreampopowy nastrój. Te trzy pokrewne kierunki przenikają się przez całą resztę albumu, a ich najbardziej kompletnym połączeniem jest singlowe "Too Soon To Tell", które nie tylko za sprawą teledysku wzbudza skojarzenia z epoką dominacji kaset VHS (posłuchajcie tych "przejść" na "perkusji"!).

 

Druga połowa "The Demonstration" sprawia wrażenie nudniejszej, ale kiedy zaczyna się odsłuch na przykład od "Cold Souls" (utworu numer siedem), wrażenie znika. Jest to wynikiem nieco zbyt dużej monotonii i powtarzalności pomysłów, które choć świetnie się sprawdzają w małych dawkach, to na dłuższą metę zlewają się w jedno.

 

Deb Demure napisał ciąg dalszy dla lat 80. zupełnie jakby lata 90. i cały XXI wiek nie wydarzyły się. Nostalgia na pewno wzmocni sympatię do Drab Majesty, ale nie jest elementem obowiązkowym. Dla tych, którzy początki synthpopu i new romantic znają jedynie z legend to wciąż może być niezwykłe, muzyczne chiaroscuro, które pobudza wyobraźnię swoją dwubiegunowością.


Dais Records/2017


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce