Enslaved rozkwitł, eksplorując bardziej progresywne rejony, ale od zawsze mam względem Norwegów wysokie oczekiwania i pierwsze obcowanie z każdym kolejnym materiałem traktuję jak sprawdzenie, czy wzbili się na wysokość wcześniej zawieszonej poprzeczki.
"Heimdal" to album pełen zaskoczeń i całkowitego odcięcia od oczywistych rozwiązań. Chciałoby się napisać, że Enslaved od kilku lat robi to samo, tylko bardziej, ale nie oddałoby to w pełni najnowszego wydawnictwa zespołu. W końcu osiągnął to, do czego dążył przez dekady - absolutną spójność. Każdy z muzyków korzysta z tych samych zabiegów, co zawsze - tu połamanie rytmu, tu przeplatanie łagodnego śpiewu z blackowym skrzekiem, a wszystko w otoczce ciężkich gitar i górujących nad nimi kojących klawiszy - ale nowe utwory nie sprawiają wrażenia rozciągniętych, podzielonych na partie, które dopiero razem tworzą większą opowieść. Wszystko płynie naturalnie i ani na sekundę nie pojawia się rozwiązanie, które wybija słuchacza z nastroju. Nie oznacza to, że Enslaved uprościł kompozycje i nadał im większej piosenkowości - wręcz przeciwnie, dzieje się tutaj tyle samo, co zawsze. Ten materiał jest po prostu o klasę lepszy od wcześniejszych.
Wyjątkowa integralność i konsekwentność sprawiają, że nad "Heimdal" roztacza się niesamowita, mistyczna aura. Nie jest to nic niespotykanego w przypadku tej grupy, ale intensywność tego wrażenia okazała się znacznie silniejsza niż do tej pory. Cały album hipnotyzuje, porywa i zabiera w podróż w nieznane. Po każdym przesłuchaniu nie można się nadziwić, że te niespełna pięćdziesiąt minut zlatuje tak szybko. Produkcja również odgrywa wyjątkowo istotną rolę - jest bardzo przejrzysta, nie atakuje przesadnym ciężarem, ale jednocześnie nie ma tutaj sztucznie wypolerowanego brzmienia rodem z radiowego taśmociągu. Sporo jest też przemyślanej zabawy z poziomami głośności instrumentów w różnych partiach - czasami gitara zostaje wysunięta na przód, czasami robi delikatne tło dla wybijających się klawiszy. Wszystkie te zabiegi są bardzo przemyślane i odpowiadają za tworzenie kompletnej, większej całości, a nie za eksponowanie popisów poszczególnych muzyków. Zespół nieustannie działa jak jeden organizm. Warto dodać, że za produkcję odpowiadają sami muzycy - osoby, które rozumiały koncepcję materiału lepiej niż ktokolwiek inny.
W mitologii nordyckiej Hajmdal był bóstwem, które strzegło tęczowego mostu prowadzącego do Asgardu, siedziby skandynawskiego panteonu. Wybór tej postaci na tytuł albumu okazał się trafiony - Norwegowie przekraczają kolejne granice w swojej twórczości i coraz bardziej zbliżają się do tego, co prawdopodobnie chcą ostatecznie osiągnąć. Mimo tylu dekad obecności na scenie, muzycy Enslaved nigdy nie zaprzestali rozwoju oraz eksploracji nowych rejonów swojego brzmienia i chociaż zawsze wyznaczali sobie skrajnie wysokie standardy, niezmiennie są w stanie im sprostać. Całościowo nowy album jest znacznie przystępniejszy dla przeciętnego zjadacza chleba, czego - o dziwo - nie można traktować jako wady, dzięki jakości wykonania. Po raz kolejny grupa z Bergen udowodniła, że zajmuje w pełni zasłużone miejsce na scenie, a w obranej przez siebie niszy jeszcze długo nikt jej nie zdetronizuje.
Nuclear Blast/2023