Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio zapowiedź nowego materiału Candlemass wywołała poruszenie - każdy z góry wiedział, co otrzyma i na jakim mniej więcej poziomie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi za każdym razem zwiastowały album przyjemny, ale okrojony z zaskoczeń i na tym można by zakończyć recenzję - "Sweet Evil Sun" nie wyłamuje się z trendu, a wręcz poddaje pod wątpliwość szanse na to, czy cokolwiek się w przypadku zespołu ze Sztokholmu może zmienić.
Mimo bezpiecznego podejścia, powstał solidny i przyjemny album. Candlemass doskonale zagrywa wszystkimi swoimi atutami - dobrym wokalem (obecnie za mikrofonem stoi Johan Langquivst, który zaśpiewał również na debiucie zespołu i pomimo niespełna sześciu krzyżyków na karku, brzmi znakomicie), ciężarem smolistych riffów przełamywanym co ruszą bardziej melodyjną zagrywką i niesamowitą chwytliwością, z jaką to wszystko jest ze sobą zespolone. Nastrój muzyki wciąż stoi okrakiem pomiędzy smutkiem a podniosłością, a jakakolwiek tandeta ograniczona jest do minimum. W dalszym ciągu to kupuję. Ta muzyka wciąż sprawia radość i wciąż czuję, że chcę wracać do takiego grania. Niezmienna formuła zespołu najzwyczajniej w świecie sprawdza się, a ogromny poziom przewidywalności o dziwo niczego tym utworom nie ujmuje. Candlemass bez wysiłku potwierdza kultowy na scenie metalowej status.
Przyczepić się można do długości albumu - pięćdziesiąt trzy minuty bądź bo bądź dość powolnej i wtórnej muzyki to zdecydowanie zbyt wiele. Tu i ówdzie pojawia się chwytliwa melodia, ale całościowo niespełna godzinny materiał po prostu przytłacza. W efekcie album może się jednocześnie podobać i męczyć, a w dodatku w pewnym momencie nastrój zaczyna się rozmywać.
Produkcja wpisuje się w ściśle dookreślony trend - gitary brzmią w identyczny sposób, jak na wcześniejszych materiałach i podobnie pozostałe instrumenty. Być może całościowo jest to brzmienie nieco pełniejsze, ale po raz kolejny postawiono na sprawdzone rozwiązania, które do tej muzyki po prostu pasują. Uzyskano odpowiedni stosunek ciężaru i przejrzystości, a wbrew tytułowi, "Sweet Evil Sun" nie brzmi jak kolejna cukierkowa produkcja (co często się zdarza u kapel ze stajni Napalm Records). Na uwagę zasługują przede wszystkim czyste, świetnie zaśpiewane wokale, chociaż niektóre nakładki w refrenach trącą kiczem.
Trzynasty album Candlemass pokazuje zespół pewien siebie, świadomy swoich atutów, ale równocześnie grupę zamkniętą w klatce i skazaną na zjadanie własnego ogona po wsze czasy. Mamy tutaj przemyślane, rozbudowane i świetnie zrealizowane kompozycje, które ani na sekundę nikogo nie zaskoczą i nie wybiją się ponad inne materiały grupy. "Sweet Evil Sun" to album przyjemny, na pewno nie rozczaruje fanów grupy, ale także album, którego pominięcie nie będzie żadną stratą. Stwierdzenie: Po prostu kolejny album Candlemass całkowicie wyczerpuje temat.
Napalm Records/2022