Obraz artykułu Candlemass - "Sweet Evil Sun"

Candlemass - "Sweet Evil Sun"

65%

Candlemass już na początku kariery wypracował własny styl, a przez kolejne lata (z pominięciem kilku pomniejszych odstępstw) trzymał się go tak kurczowo, że zakrawa to na fanatyzm. Dyskografia Szwedów wolna jest jednak od większych potknięć. Chociaż dość ciasno zamknęli się w bezpiecznej bańce stylistycznej, na dłuższą metę nie wyszło im to na złe.

Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio zapowiedź nowego materiału Candlemass wywołała poruszenie - każdy z góry wiedział, co otrzyma i na jakim mniej więcej poziomie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi za każdym razem zwiastowały album przyjemny, ale okrojony z zaskoczeń i na tym można by zakończyć recenzję - "Sweet Evil Sun" nie wyłamuje się z trendu, a wręcz poddaje pod wątpliwość szanse na to, czy cokolwiek się w przypadku zespołu ze Sztokholmu może zmienić.

 

Mimo bezpiecznego podejścia, powstał solidny i przyjemny album. Candlemass doskonale zagrywa wszystkimi swoimi atutami - dobrym wokalem (obecnie za mikrofonem stoi Johan Langquivst, który zaśpiewał również na debiucie zespołu i pomimo niespełna sześciu krzyżyków na karku, brzmi znakomicie), ciężarem smolistych riffów przełamywanym co ruszą bardziej melodyjną zagrywką i niesamowitą chwytliwością, z jaką to wszystko jest ze sobą zespolone. Nastrój muzyki wciąż stoi okrakiem pomiędzy smutkiem a podniosłością, a jakakolwiek tandeta ograniczona jest do minimum. W dalszym ciągu to kupuję. Ta muzyka wciąż sprawia radość i wciąż czuję, że chcę wracać do takiego grania. Niezmienna formuła zespołu najzwyczajniej w świecie sprawdza się, a ogromny poziom przewidywalności o dziwo niczego tym utworom nie ujmuje. Candlemass bez wysiłku potwierdza kultowy na scenie metalowej status.

 

Przyczepić się można do długości albumu - pięćdziesiąt trzy minuty bądź bo bądź dość powolnej i wtórnej muzyki to zdecydowanie zbyt wiele. Tu i ówdzie pojawia się chwytliwa melodia, ale całościowo niespełna godzinny materiał po prostu przytłacza. W efekcie album może się jednocześnie podobać i męczyć, a w dodatku w pewnym momencie nastrój zaczyna się rozmywać.

 

Produkcja wpisuje się w ściśle dookreślony trend - gitary brzmią w identyczny sposób, jak na wcześniejszych materiałach i podobnie pozostałe instrumenty. Być może całościowo jest to brzmienie nieco pełniejsze, ale po raz kolejny postawiono na sprawdzone rozwiązania, które do tej muzyki po prostu pasują. Uzyskano odpowiedni stosunek ciężaru i przejrzystości, a wbrew tytułowi, "Sweet Evil Sun" nie brzmi jak kolejna cukierkowa produkcja (co często się zdarza u kapel ze stajni Napalm Records). Na uwagę zasługują przede wszystkim czyste, świetnie zaśpiewane wokale, chociaż niektóre nakładki w refrenach trącą kiczem.

 

Trzynasty album Candlemass pokazuje zespół pewien siebie, świadomy swoich atutów, ale równocześnie grupę zamkniętą w klatce i skazaną na zjadanie własnego ogona po wsze czasy. Mamy tutaj przemyślane, rozbudowane i świetnie zrealizowane kompozycje, które ani na sekundę nikogo nie zaskoczą i nie wybiją się ponad inne materiały grupy. "Sweet Evil Sun" to album przyjemny, na pewno nie rozczaruje fanów grupy, ale także album, którego pominięcie nie będzie żadną stratą. Stwierdzenie: Po prostu kolejny album Candlemass całkowicie wyczerpuje temat.


Napalm Records/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce