Obraz artykułu Katatonia - "Sky Void of Stars"

Katatonia - "Sky Void of Stars"

75%

W 2012 roku Katatonia wydała "Dead End Kings" i tytułem płyty nieświadomie określiła swój ówczesny status. Szwedzi stali się zakładnikami ślepych zaułków progmetalu połamanego na przeróżne sposoby, co ciągnęło się aż do "City Burials". Na "Sky Void of Stars" słychać z kolei, że zespołowi zrobiło się ciasno we własnej grocie i dzięki temu otrzymaliśmy najlepszy album od czasu "The Great Cold Distance".

Pod względem popularności Katatonia od czasów "Night is the New Day" nieustannie pnie się w górę i chociaż nigdy nie zawojuje stadionów, można o niej mówić w kategoriach pierwszej ligi metalu. Niemniej zbieranie poklasku to jedno, a działania artystyczne to drugie.

 

Gdzieś po drodze Jonas Renkse i koledzy (najpewniej zapatrzeni w Mikaela Åkerfeldta z Opeth) zapomnieli o tym, w czym są najlepsi - smutnym rocku z okazjonalną metalową podbudową. "The Fall of Hearts" z 2016 roku jest tego najlepszym dowodem, bo w plątaninie rytmicznych zabaw, solówek i riffów złożonych z kilkunastu dźwięków trudno było znaleźć piosenki - nomen omen - wbijające się w serce. "Sky Void of Stars" wydaje się przełamaniem tej tendencji. Zagmatwane zagrywki schodzą tutaj na bok, najważniejszą wartością są klasowe numery - takie, w których charakterny riff i łkająca melodia stanowią sedno. Można odnieść wrażenie, że kapela niejako wycofała się z wiecznego wyścigu zbrojeń i wyluzowała. Gdyby do wytypowanego na ostatni singiel "Birds" dodać kilka haseł o śmierci igrającej z miłością, mógłby błyszczeć na "Love Metal" HIM

 

Minimalizacja środków użytych w poszczególnych numerach daje do zrozumienia, że Katatonia odzyskała radość z robienia muzyki. Na "Sky Void of Stars" powracają rozlewające się, gęste melodie Andersa Nyströma, który na poprzednich albumach wydawał się stłamszony, w pewnym sensie zagrzebany pod songwritingiem Jonasa Renkse. Tutaj obejmuje stery nie tylko w "Birds" czy wypuszczonym w listopadzie "Austerity", ale także w bonusowym "Absconder", gdzie wielowarstwowe melodie prowadzące dominują nad resztą elementów.

 

Położenie większego nacisku na działania drużynowe dobrze zrobiło całej kapeli. Utwory - mimo że wpisujące się w trójkąt "Last Fair Deal Gone Down" - "Viva Emptiness" - "The Great Cold Distance" - charakteryzują się znacznie większą swobodą niż kiedykolwiek wcześniej. Jesienna przebojowość "Opaline" plasuje go w jednym rzędzie z "Teargas" czy nawet "For My Demons", a "No Beacon to Illuminate Our Fall" to być może najcięższy numer sztokholmskiego zespołu od czasu porzucenia jednoznacznie metalowej ścieżki. W dodatku wszystkie pomysły są spójne, a eklektyzm raczej pomaga ubarwić krążek, zamiast pchać go w kierunku zbioru kilkunastu oderwanych od siebie singli. Całość świetnie spinają klamrą najbardziej melancholijna atmosfera od lat (przy "The Fall of Hearts" czy "City Burials" robiło się niebezpiecznie letnio) i wokal Renksego, który być może przeżywa swój złoty moment.

 

Królowie smutnego rocka wreszcie opuścili ślepy zaułek i pozostaje mieć nadzieję, że utrzymają ten kurs. "Sky Void of Stars" to powrót Katatonii do formy i rozdzierających emocjonalnie przebojów, w których nie ma niczego ważniejszego od dobrej melodii.


Napalm Records/2023



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce