Pod względem popularności Katatonia od czasów "Night is the New Day" nieustannie pnie się w górę i chociaż nigdy nie zawojuje stadionów, można o niej mówić w kategoriach pierwszej ligi metalu. Niemniej zbieranie poklasku to jedno, a działania artystyczne to drugie.
Gdzieś po drodze Jonas Renkse i koledzy (najpewniej zapatrzeni w Mikaela Åkerfeldta z Opeth) zapomnieli o tym, w czym są najlepsi - smutnym rocku z okazjonalną metalową podbudową. "The Fall of Hearts" z 2016 roku jest tego najlepszym dowodem, bo w plątaninie rytmicznych zabaw, solówek i riffów złożonych z kilkunastu dźwięków trudno było znaleźć piosenki - nomen omen - wbijające się w serce. "Sky Void of Stars" wydaje się przełamaniem tej tendencji. Zagmatwane zagrywki schodzą tutaj na bok, najważniejszą wartością są klasowe numery - takie, w których charakterny riff i łkająca melodia stanowią sedno. Można odnieść wrażenie, że kapela niejako wycofała się z wiecznego wyścigu zbrojeń i wyluzowała. Gdyby do wytypowanego na ostatni singiel "Birds" dodać kilka haseł o śmierci igrającej z miłością, mógłby błyszczeć na "Love Metal" HIM.
Minimalizacja środków użytych w poszczególnych numerach daje do zrozumienia, że Katatonia odzyskała radość z robienia muzyki. Na "Sky Void of Stars" powracają rozlewające się, gęste melodie Andersa Nyströma, który na poprzednich albumach wydawał się stłamszony, w pewnym sensie zagrzebany pod songwritingiem Jonasa Renkse. Tutaj obejmuje stery nie tylko w "Birds" czy wypuszczonym w listopadzie "Austerity", ale także w bonusowym "Absconder", gdzie wielowarstwowe melodie prowadzące dominują nad resztą elementów.
Położenie większego nacisku na działania drużynowe dobrze zrobiło całej kapeli. Utwory - mimo że wpisujące się w trójkąt "Last Fair Deal Gone Down" - "Viva Emptiness" - "The Great Cold Distance" - charakteryzują się znacznie większą swobodą niż kiedykolwiek wcześniej. Jesienna przebojowość "Opaline" plasuje go w jednym rzędzie z "Teargas" czy nawet "For My Demons", a "No Beacon to Illuminate Our Fall" to być może najcięższy numer sztokholmskiego zespołu od czasu porzucenia jednoznacznie metalowej ścieżki. W dodatku wszystkie pomysły są spójne, a eklektyzm raczej pomaga ubarwić krążek, zamiast pchać go w kierunku zbioru kilkunastu oderwanych od siebie singli. Całość świetnie spinają klamrą najbardziej melancholijna atmosfera od lat (przy "The Fall of Hearts" czy "City Burials" robiło się niebezpiecznie letnio) i wokal Renksego, który być może przeżywa swój złoty moment.
Królowie smutnego rocka wreszcie opuścili ślepy zaułek i pozostaje mieć nadzieję, że utrzymają ten kurs. "Sky Void of Stars" to powrót Katatonii do formy i rozdzierających emocjonalnie przebojów, w których nie ma niczego ważniejszego od dobrej melodii.
Napalm Records/2023