Obraz artykułu Morbid Evils - "Supernatural"

Morbid Evils - "Supernatural"

80%

Znalezienie sposobu na siebie nigdy nie jest zadaniem łatwym. Zdarzają się wykonawcy, którzy już na debiucie pokazują pełnię swojego stylu, a później latami doprowadzają go do perfekcji, ale są także tacy, którzy poszukują, ewoluują i stopniowo dochodzą do tego, co jest im naprawdę bliskie.

Fiński Morbid Evils - dowodzony przez Keijo Niinimę z Rotten Sound - znajduje się pomiędzy tymi skrajnościami. Z jednej strony od początku wie, co i jak chce grać, z drugiej pierwsze dwa albumy były po prostu poprawne i nic nie zapowiadało, by na "Supernaturals" doszło do niespodziewanego wspięcia się na całkowicie inny poziom. Zwłaszcza, że walcowata hybryda death metalu, doom metalu i sludge'u nie jest poletkiem, na które można wnieść wiele nowego. Nagranie tak dobrego albumu bez zmieniania formuły, bez dodawania czegokolwiek, co można by uznać za nieoczywiste, po prostu doprowadzając swoje rzemiosło do perfekcji, jest zaskoczeniem.

 

"Supernaturals" przede wszystkim przytłacza - to nieludzko ciężki, duszny materiał, nad którym unosi się wyjątkowo złowroga aura. Każdy jego element został doskonale wyważony - pojedyncze uderzenia perkusji przywodzą na myśl młot, mocno przesterowane gitary leniwie wybrzmiewają, a wokal Niinimy doskonale zgrywa się ze znacznie wolniejszą muzyką niż ta, do której przyzwyczaił nas przez kilka dekad grania grindcore'u. Nie ma jednak w tej mieszance niczego osobliwego, to wręcz norma, na której opiera się gatunek.

 

Siłą albumu jest jego całościowy wydźwięk i atmosfera. "Supernaturals" to ciasny, ciemny pokój, w którym czas płynie wolniej, a nas nie czeka nic dobrego. Morbid Evils skutecznie uchwyciło nastrój rozpaczy i desperacji, a jednocześnie całkowicie obdarło muzykę ze spotykanych czasami w tego rodzaju graniu melodii czy bardziej nastrojowych partii - Finowie poszli w stronę maksymalnej surowizny, co potęguje atmosferę beznadziei.

 

Przy całej swojej prostocie aranżacyjnej, utwory są na tyle ciekawe, że żaden nawet przez chwilę nie nudzi (mimo że długość wszystkich czterech oscyluje w granicach dziesięciu minut, a nawet przekracza ją). Morbid Evils nie jest już zespołem poszukującym, wraz z trzecim pełnym materiałem stał się kapelą, która śmiało realizuje obrane cele i chyba właśnie to sprawia, że udało nagrać materiał kompletny. Album, podczas odsłuchu którego ani przez sekundę nie mamy odczucia, że jakaś zagrywka nie pasuje albo została doklejona na siłę i nawet kontrastujący moment przyspieszenia w otwierającym wydawnictwo "Fearless" nie brzmi jak coś z kompletnie innej bajki.

 

Często przy tego typu wydawnictwach nad dźwiękami unosi się pewnego rodzaju narkotykowa chmura, a same utwory pisane są w sposób, który ma wprowadzić słuchacza w trans. Morbid Evils ucieka od tego typu manewrów - "Supernaturals" to czterdzieści minut rozpaczy. Rozpaczy, która sprawia wrażenie autentycznej, jest wyjątkowo przytłaczająca i przypomina obcowanie z czymś, czego ludzki umysł nie jest w stanie ogarnąć. Atmosfera zakrzywia poczucie czasu, niemal od samego początku trudno określić, czy minęły dwie minuty, czy pół godziny, czy to wciąż pierwszy utwór, czy może ostatni. Finowie zabierają słuchaczy w niespieszny rejs, podczas którego upływ czasu nie ma znaczenia, ale ani na chwilę nie jest to przyjemny relaks na jachcie, bardziej dryfowanie na małej łódce przez bezkresne, ciemne morze.

 

Wiele wskazuje na to, że "Supernaturals" dobrze zniesie próbę czasu - surowy minimalizm przekłada się na naturalność i szczerość albumu. Na najbliższe lata Finowie zawiesili poprzeczkę wyjątkowo wysoko.


Transcending Obscurity/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce