Zaskoczeniem okazał się cały album. Muzycy Schröttersburg musieli wielokrotnie uśmiechać się pod nosem, tworząc ten materiał, bo prawdopodobnie niejeden słuchacz, który zna wcześniejszą twórczość zespołu, kilkukrotnie wysunie płytę z odtwarzacza, żeby upewnić się, czy aby na pewno w pudełku znalazł się właściwy krążek. Schröttersburg z pełną premedytacją wywrócił swój styl do góry nogami, traktując dotychczasowe dokonania jako luźną bazę, na której osadzili swoje nowe ja.
Pomimo niemieckojęzycznej nazwy, zespół odbił w klimaty Dalekiego Wschodu - poszerzono instrumentarium o znaczną liczbę egzotycznych instrumentów, chociażby karatalę czy kalimbę, i wysunięto je na pierwszy plan, zamiast wykorzystywać do symbolicznych wstawki na drugim planie. W warstwie kompozycyjnej nowy kierunek jest zresztą dominujący - "starego" Schröttersburga jest tutaj zaskakująco mało. Nie można jednak mówić o odcięciu się od korzeni - to bardziej naturalna ewolucja, nawet jeżeli płocczanie w 2022 roku zdecydowali się przeskoczyć kilka pośrednich etapów pozornie niezbędnych dla płynnego rozwoju.
Podróż w kierunku orientu nie ogranicza się jedynie do użycia nowych przyrządów. "Om Shanti Om" faktycznie okazuje się wędrówką we wschodnią duchowość ubraną w dźwięki. To bardzo refleksyjna płyta, przemyślana i momentami wpadająca w mantrę. Nijak nie można przy tym mówić o przyjemnym, relaksacyjnym folku - Schröttersburg nie ucieka od korzeni aż tak daleko, wyraźnie słychać post-punkowe przebicia, co w rezultacie balansuje pomiędzy muzyką ludową a okrojonym z morderczego ciężaru Neurosis.
Takie podejście zmienia ładunek emocjonalny muzyki - "Om Shanti Om" nie jest bezdusznie zimnym albumem (a przynajmniej nie przez cały czas). Cała ta machinalna obojętność, cały ten niewymuszony chłód został wyparty przez bezgraniczny smutek i rozpacz. Przeważającą emocją albumu jest stłumiona frustracja - materiał brzmi jak muzyczna opowieść o pogodzeniu się z osobistą porażką, co nadaje mu mroczny nastrój. Nie ten wysłużony, doskonale znany z wielu innych wydawnictw, ale toczony powoli, konsekwentnie, dźwięk po dźwięku. Efekt jest piorunujący - to jeden z tych albumów, które dają całkowicie odmienne wrażenia, jeżeli są słuchane w ciągu dnia i w przypadku obcowania z nim pod osłoną nocy.
"Om Shanti Om" nie jest łatwym albumem. W całości nawiązuje do wschodnich podróży duchowych, które w założeniu również stanowią głębokie przeżycie emocjonalne i chyba właśnie ta analogia najlepiej oddaje istotę tego materiału - to wymagająca podróż w głąb siebie, ale przebycie jej zostaje sowicie wynagrodzone.
Zoharum/2022