Obraz artykułu The Hellacopters - "Eyes of Oblivion"

The Hellacopters - "Eyes of Oblivion"

72%

Trudno nie lubić Nicke Anderssona. Nie dość, że jest miłym człowiekiem, to w dodatku niezwykle utalentowanym muzykiem. Na przełomie lat 80. i 90. wraz z kolegami z Entombed zbudował szwedzki death metal od zera, by później - już w barwach The Hellacopters - napisać jedne z najlepszych piosenek rockowych Skandynawii. Czy po wybudzeniu kapeli z czternastoletniej śpiączki ponownie zdołał stworzyć hity, których termin ważności nie prędko wygaśnie?

"Eyes of Oblivion" udowadnia, że ząb czasu nie nadgryzł sprawności szwedzkiej załogi, choć z drugiej strony każdy, kto liczył na następcę "By the Grace of God", może się nieco rozczarować. Powrót The Hellacopters to po prostu dobry krążek jak na możliwości tego zespołu, a jeśli zestawić go z obecnie słabującymi weteranami sceny rockowej - lub jej młodszymi reprezentantami - to nawet bardzo dobrym.

 

Grupa osiągnęła szczyt lata temu i zdążyła wycisnąć najbogatszy okres kreatywności jak cytrynę. Zostało im nawiązywanie do lat chwały, ale niekoniecznie dyktowane żądzą zgarnięcia jeszcze kilku euro na konta bankowe, tylko bardzo wyraźnymi ograniczeniami stylu, jakim operują. Rock'n'roll w tym wydaniu nie ma oczarowywać eklektyzmem, tylko porywać do tańca, a to Andersson ze spółką wciąż zapewniają. Trudno nie być pod wrażeniem, w końcu w składzie znajdują się goście w okolicach pięćdziesiątki, a w dalszym ciągu potrafią wykrzesać z siebie mnóstwo energii i brzmią przy tym przekonująco. Te wszystkie solówki urywane w odpowiednich momentach, barowo-fortepianowe wtręty oraz obowiązkowo eksplorowany w refrenach tamburyn wciąż działają i pozostają wiarygodne.

 

Muzycy The Hellacopters pamiętają przy tym o dawkowaniu pomysłów, mają świadomość, że niedosyt sprawdza się w muzyce znacznie lepiej od przejedzenia. Ich utwory nie są długie - cały album trwa ledwie trzydzieści cztery minuty - i o to właśnie chodzi. Jeśli kawałki mają zmiatać dynamiką, muszą być maksymalnie treściwe. Te same numery, ale wydłużone o minutę lub dwie, mogłyby stracić na sile. Nawet kiedy panowie stawiają na emocje i konieczne w takiej sytuacji przedłużenie wątków - jak w mocno bluesowym, bliskim The Rolling Stones So Sorry I Could Die" - wiedzą, kiedy bezceremonialnie urwać i zakończyć imprezę.

 

Nie tylko z tego powodu ósma płyta Szwedów brzmi tak bardzo przyjemnie. Sekretem sukcesu są świetnie skomponowane utwory. Może nie dostarczają tak wielu doznań, jak "High Visibility" czy "By the Grace of God", ale udowadniają, że nikt w tym składzie nie zapomniał, jak układać świetne riffy. Przy numerze tytułowym kończyny słuchacza chodzą już od początku, bo ta melodia - w której Kiss spotyka skandynawski punk rock - działa niezawodnie. Równie duże wrażenie pozostawia otwierający "Reap a Hurricane" z werwą godną prehistorycznego "Supershitty to the Max!". Anderssona wciąż wie, jak to się robi.

 

Obawiałem się powrotu The Hellacopters. Lubię ten zespół i właśnie z tego powodu niepokoiłem się przed jego słabszą formą po latach. Na szczęście sztokholmska ekipa nie zawiodła - może "Eyes of Oblivion" nie jest ich najlepszą płytą, lecz wstydu nie przynosi.


Nuclear Blast/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce