Do tego grona można zaliczać również Ćpaj Stajl. Wystarczą pierwsze sekundy albumu "Złoty strzał", żeby nabrać podejrzeń, co do znaczenia jego tytułu - "Dzikie prerie" brzmią jak przedawkowanie wywaru z trendów dominujących w aktualnych notowaniach list przebojów, ale nie w przerysowanym wydaniu na wzór hyperpopowego maksymalizowania wysterowanego wokalu i EDM-owych bitów, nie z kompulsywnym puszczaniem oczka co trzydzieści sekund po to, by nikt nie miał wątpliwości, że ma do czynienia ze świadomymi twórcami, którzy po dokładnej analizie zjawiska postanowili zabawić się jego schematami.
Chcąc nie chcąc, takie podejście zawsze jest również hołdem, celebrowaniem ukrytej pod skrajną deformacją inspiracji, a w twórczości krakowskiej ekipy nie da się zidentyfikować ani fascynacji, ani tym bardziej czołobitności. Współczesny pop jest dla niej jak śrubokręt w skrzyni z wieloma narzędziami - nowy, więc chce się go sprawdzić w działaniu, ale ostatecznie nie służy niczemu więcej, jak tylko dokręcaniu śruby.
Gdyby nie wers dilerzy też pragną miłości, początkowe pięćdziesiąt sekund "Dzikich prerii" mogłoby wzbudzać podejrzenie, że ktoś przez pomyłkę dodał na serwisy streamingowe niewłaściwy materiał. Po kulminacji zwieńczonej słowami chcę być wolny jak dzikich tabun koni, następuje charakterystyczne przełamanie i jednocześnie narasta obawa przed sięgnięciem po specyficzne brzmienie "syntetycznego akordeonu" wprost z FL Studio, jakim raczą nas najtęższe mózgi muzyki disco polo. Zamiast na Dożynki trafiamy jednak na ulicę i chociaż electro-biesiadny wstęp należy potraktować w kategorii żartu, późniejsza wolta stylistyczna nie jest definitywna. Twarda gruda popu unosi się w rozdrobnionej postaci nad niemal każdym z kolejnych dziesięciu kawałków.
Refren tytułowego utworu jest tak bezwstydnie przebojowy, a artykulacja wieńczącego jeden z wersów źle-e-e do tego stopnia lukrowana, że aż chciałoby się uczynić z tego zarzut, ale właściwie dlaczego? Bo nie pasuje do konwenansów? Do nich równa tekst, który opowiada o ćpaniu tak, że trudno wywnioskować, czy mamy czuć się zachęceni, czy zniechęceni, ale nie ze względu na dysonans, a z powodu wyraźnego komunikatu, że takie decyzje nie zależą od piosenki. Ciekawym zabiegiem jest również wyliczanka imion przedwcześnie zmarłych muzyków, która z niemal punkowym bitem zdaje się korespondować z... "Czasem ołowiu" Budki Suflera.
To nie jest zresztą jedyna wyliczanka na albumie, w refrenie "5PM" pada: Meta, feta, keta, kwas, tableta, koda, mefa, luta, kurwy, przypał, wóda, emka, benzo. Wyliczać można by też utwór po utworze, co z czym kontrastuje, co powinno zgrzytać, ale dzięki swobodzie i szczerości zaskakuje tylko przy pierwszym odsłuchiwaniu, z każdym kolejnym wydaje się oczywistym wyborem. Syntezator wzbudzający skojarzenia z italo disco w "Późnej godzinie", coś na wzór Hammonda w "Potęgi kluczu", ale też klasyczne scratche i boombapowe beaty w "Martwych lub za kratkami" - wszystko to ze sobą współgra w idealnej harmonii.
Zmitologizowana "ulica" ze słów jej samozwańczych bardów w wielu miastach istnieje już tylko pod odświeżoną elewacją i nową warstwą asfaltu. Może niewiele społecznych problemów udało się na przestrzeni ostatnich dwóch-trzech dekad rozwiązać, ale udawanie, że zrewitalizowane podwórko nadal trąci smrodem amoniaku, a w piaskownicy zakopane są strzykawki zakrawa na pozę, czyli na to, co w hip-hopie stanowi zbrodnię ostateczną. Ćpaj Stajl to z kolei "rap po rewitalizacji" - nie odstraszy formą przypadkowych przechodniów, ale treścią wciąż przemawia do lokalnej społeczności z największym stopniem autentyczności.
wydanie własne/2022
Ćpaj Stajl wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.