Obraz artykułu Slowbleed - "The Blazing Sun, A Fiery Dawn"

Slowbleed - "The Blazing Sun, A Fiery Dawn"

75%

Amerykański death metal przez lata kojarzył się z odhumanizowaną i przegiętą technicznie jatką. Gitarzyści potrafili zaimponować swoimi palcołomnymi wygibasami, ale było w tym więcej nut niż muzyki. Od dekady śmierć metal ze Stanów Zjednoczonych podąża jednak w innym kierunku, blisko spokrewnionym z hardcore punkiem. Bękartów powstało z tego co niemiara - od Gulch przez Gatecreeper aż po Fuming Mouth, ale co gdyby połączyć te dwie szkoły? Na to pytanie odpowiada debiutancki album Slowbleed.

Kalifornijczycy miksują kilka różnych rozdziałów amerykańskiej historii death metalu i dorzucają do tej wsobnej mieszanki inne wpływy. Swoboda jest najwyraźniejszą zaletą podopiecznych Creator Destructor Records - od początku płyty słychać wyraźnie, że mamy do czynienia z adeptami metalu i hardcore punka, którzy nie czują potrzeby, by sztucznie oddzielać od siebie te dwa gatunki albo sytuować siebie bardziej po jednej lub po drugiej stronie barykady.

 

Autorzy "The Blazing Sun, A Fiery Dawn" robią to, co chcą, czasami stawiają na breakdowny gotowe rozsadzić publikę zakochaną w ekstremalnym cruście, a kiedy indziej mkną przed siebie napędzani blastami, groteskowo niskim growlingiem i riffami tak ciężkimi, że aż trudno ich słuchać i siedzieć w bezruchu. Ewidentnie są przy tym dziećmi naszych czasów, współczesność - zwłaszcza w tej crossoverowej krzyżówce - nakazuje eklektyzm i stałe podsycanie muzyki różnymi smaczkami. Dzięki temu surowe ochłapy z debiutu Slowbleed niejednokrotnie są przełamywane rozciągniętymi melodiami, melancholijnymi wstawkami czy nawet czystym śpiewem, ale bez obaw - to tylko suplementy mające na celu uczynić tę szaleńczą mieszankę jeszcze bardziej nieprzewidywalną i budzącą podziw.

 

Mimo wszystko pomysł na siebie Kalifornijczyków nie zawsze brzmi tak sympatycznie, jak można by wnioskować. Czasami do głosu dochodzą techniczne przeplatańce, dlatego chociażby pełniąca rolę intro "Aurora" i następujące zaraz po niej "Ice Cold Odyssey" potrafią odstraszyć rojem ultraszybkich, a przez to ultraniepotrzebnych solówek. Na szczęście podobnych sytuacji nie ma wielu. W jeszcze kilku miejscach zespół pokazuje, że odrobili lekcje z gitarowych szkółek Johna Petrucciego, ale poza tymi irytującymi detalami, płytą rządzi przede wszystkim zdrowe mordobicie.

 

To niesamowite, jak wiele pomysłów Slowbleed upchnęło w niespełna półgodzinnym materiale. "No Shepherd (of Wolves)" to klasyczny śmierćmetalowy walec w średnim tempie, z gitarowymi zgrzytami w typie współczesnej Gojiry, ale już w "Ice Cold Odyssey" zespół podsuwa sprintową jazdę na najwyższych obrotach, a to nie koniec ciekawostek. Po drodze znajdziemy jeszcze "The Law (Atonement Through Blood)" zainspirowane przeżywającym drugą młodość amerykańskim metalcorem albo wypełniony po brzegi melancholijnymi melodiami, delikatny "Driven by Fire".

 

Slowbleed pokazuje, że coraz powszechniejszy, zyskujący zasłużoną popularność mariaż death metalu z mięsistym hardcorem ma się bardzo dobrze, a autorskie podejście do tematu i walka z szablonowością pozwalają nagrywać wyjątkowo świeże utwory.


Creator Destructor/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce