Muzycy z Charlotte wybierają różnorodne elementy z shoegaze'owego skarbca, ale urządzają je wedle własnych preferencji. Źródła inspiracji na "Slowly, Forever" są oczywiste i czytelne, ale sekret tego krążka tkwi w próbach zabawy nimi i przekształceniu w coś własnego. Właśnie to można uznać za największą zaletę Bliss Fields - gatunkowa przynależność najnowszego krążka jest jasna, ale podejście do niego potrafi zaskoczyć.
Korzystając z dosyć oczywistych formatek i szablonów, zespół potrafi chwycić za serce i wywołać nagły przypływ melancholii, który wynika z mocy muzyki, a nie z co rusz powracających skojarzeń z innymi artystami. Oczywiście słychać w tym wyraźnie odciśnięte piętno Lush, czasami echa przebojowego wcielenia Slowdive datowanego na wydanie "Souvlaki", a nawet okazjonalne przebłyski oniryzmu z najdelikatniejszych kawałków The Smashing Pumpkins, ale z nałożonym filtrem własnej wrażliwości. Tegoroczny materiał amerykańskiego składu imponuje wyczuciem melodyki i potencjometrem nostalgii rozkręconym do absolutnego maksimum bez bezczelnego powielania cudzych patentów. Jakkolwiek pretensjonalnie to nie zabrzmi, uwielbiam te momenty, kiedy gitarowe flażolety rozciągnięte od początku do końca utworu są w stanie roztopić serce ciepłym i ładnym brzmieniem.
"Ładnie" to zresztą słowo-klucz opisujące "Slowly, Forever", bo nie ma tutaj ambicji, by przełamywać stylistyczne bariery czy wyjść z czymś rewolucyjnym, najważniejszy element stanowią esencjonalne dla shoegaze'u płynące gitary. Brzmi to mniej więcej tak, jak zajadanie waty cukrowej w różowym pokoju usłanym różowymi poduszkami - czysta słodycz, brak trosk i stuprocentowy relaks. Co prawda taki opis sugeruje, że możemy mieć do czynienia z wypełniającą tło muzyką pozbawioną wyrazu, ale byłoby to krzywdzące stwierdzenie. Każda piosenka ze "Slowly, Forever" ma wyraźnie zaakcentowany punkt kulminacyjny i stopniowo rozbudowywaną dramaturgię zwrotek, których celem jest popychanie każdej kolejnej melodii do przodu. Przykładem może być bardzo ostrożnie ewoluujące "Stare" z rozedrganym początkiem przedstawiającym zalążek prowadzącego tematu gitary, rozwijającym go bridgem i eksplodującym refrenem. Podobnie prezentuje się mój faworyt - "Clementine", który przyciąga zagrywkami w typie "Going Blank Again" Ride, by w dalszej części strzelić w środek duszy ckliwymi wokalami w dwugłosie. Niby niewiele, a działa.
Bliss Fields nie zmieni waszego muzycznego świata, ale z pewnością uczyni go ładniejszym chociażby na kilkadziesiąt minut. Ten krążek pokazuje, że shogeaze - mimo wrodzonej wtórności - nadal potrafi być ciekawy, jeśli tylko nadrzędną wartością pozostaną w nim melodie, a nie charkot gitary przepuszczonej przez niezliczone efekty.
Acrobat Unstable Records/2022