Obraz artykułu Celeste - "Assassine(s)"

Celeste - "Assassine(s)"

75%

W metalu pokutuje pogląd, że odejście z małej wytwórni do wydawniczego molocha kończą się artystyczną porażką, zmiękczeniem brzmienia i próbami przypodobania się słuchaczom niekoniecznie zakochanym w ekstremie. Czasami ta teza sprawdza się, za przykład może posłużyć Nails, które po zmianie wydawcy utraciło dawne, radykalne brzmienie, ale znacznie częściej funkcjonuje jako stereotyp stworzony przez ortodoksyjnych słuchaczy. Najnowszy album Celeste jest tego dowodem.

Francuski skład pożegnał się z Denovali Records, pod którego skrzydłami wydał wszystkie poprzednie albumy, a następcę ciepło odebranego "Infidèle(s)" sprzed pięciu lat opublikował pod banderą Nuclear Blast. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mogłyby sugerować, że wobec tego Celeste dokona przynajmniej lekkiej korekty stylu, ale tak się nie stało - kwartet z Lyonu brzmi tak, jakby nic się właściwie nie zmieniło.

 

"Assassine(s)" w żadnym wypadku nie można uznać za nowe otwarcie, raczej za ugruntowanie pozycji zespołu i jeszcze mocniejsze scementowanie dobrze znanych środków z już wcześniej wykorzystywanego inwentarza. To konsekwentne podążanie ścieżką post-metalu, który z dużą swobodą miesza się z emocjonalnym post-hardcorem, sludgem i elementami black metalu. Warto jednak przy tym zaznaczyć, że dalsze dorabianie blackmetalowej gęby Celeste jest zwyczajnie nie na miejscu - zamiast podsuwać potencjalnemu słuchaczowi trop, wprowadza w błąd. Żelazny upór stylistyczny Francuzów można więc postrzegać nie tylko jako stałe maglowanie gęstych zagrywek w średnim tempie i rozlew goryczy, ale także jako stopniowe opuszczanie rejonów sczerniałego metalu. Na najnowszym krążku znajdziemy relatywnie niewiele z tej estetyki - pojedyncze riffy i niezmienną od lat ekspresję wokalną.

 

Na brak blackmetalowego pierwiastka narzekać nie można - Celeste ma do zaoferowania znacznie więcej. O sile "Assassine(s)" decyduje bliski związek z post-metalem czy sludgem, gdzie surowe emocje ubrano w szaty świetnej produkcji, dodatkowo podkreślającej siłę rozpaczy bijącej od większości gitarowych pasaży czy wyryczanych prosto z trzewi wokali. Rządzą w tym rozjechane tremola prowadzące każdy numer od początku do końca i podwójna stopa dyktująca rytm większości utworów, co z czasem potrafi zabrzmieć monotonnie, ale nie przysłania wielu zalet tej czterdziestojednominutowej płyty.

 

W "Nonchalantes de beaute" riff budujący utwór świetnie uzupełnia rozmarzona melodyka sugerująca powinowactwo z późniejszym wcieleniem Lantlôs. Z drugiej strony najbardziej złożony na materiale "(A)" jest niczym uśpiona bestia - zaczyna się krainą łagodności, by z czasem dojść do skrzącego dialogu gitar, w których dojmującemu smutkowi asystuje monumentalność i zakończenie zrobione z filmowym rozmachem.

 

"Assassine(s)" to ostateczny dowód na to, że Celeste pozostaje wierne założeniom, jakie kierują zespołem od samego początku. Ten album aż bucha od uczuciowych rozterek i prób ich uporządkowania, daje do zrozumienia, że mało kto równie dobrze portretuje emocjonalną niepewność.


Nuclear Blast/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce