Izolacja nie pogłębiła jednak depresyjnego nastroju brytyjskiej artystki, a wręcz zadziałała na nią inspirująco, sprowokowała do refleksji na temat kontaktów międzyludzkich oraz istotności utrzymywania ich z najbliższymi osobami. Na "Caprisongs" słychać to wyraźnie - więcej jest tutaj nadziei i lekkości niż przygnębienia i smutku.
Określanie tego wydawnictwa mianem mixtape'u wydaje się jedynie zabezpieczeniem przed ewentualnymi negatywnymi reakcjami po zmianie tonu w porównaniu do "Magdalene" z 2019 roku. To spójne wydawnictwo, wyprodukowane z obowiązkową pieczołowitością dla pop-gwiazdy, napisane i odśpiewane z pełnym zaangażowaniem - trudno znaleźć argument, dla którego nie miałby to być po prostu trzeci album w dorobku Twigs. Gdyby jednak znalazł się ktoś, komu ułożenie nut w optymistycznie nacechowane dźwięki będzie nie w smak albo nawet zawyrokuje, że FKA skończyła się, można zasłonić się niepełnoprawnością tych siedemnastu utworów, co po ich przesłuchaniu wywoła wrażenie zbytecznej ostrożności.
Pierwszy kawałek ("Ride the Dragon") już po odczytaniu tytułu sugeruje zwrot w kierunku feerycznych krain. Latanie na smoku może oczywiście wiązać się także z paleniem wiosek i odbieraniem życia niewinnym, ale smok Twigs jest cartoonowy, różowy i zionie tęczą zamiast ognia. Nie jest bynajmniej stworem wykarmionym na hyperpopowej, przypominającej przedawkowanie cukru diecie (choć od strony wokalnej - przesterowania do maksimum - zdarzają się takie momenty na późniejszych etapach Albumu), a raczej łagodnym, beztroskim stworzonkiem sączącym mieszankę popu i r'n'b podaną w równych proporcjach.
"Meta Angel", "Lightbeamers" z wyjątkowo wysokimi partiami wokalnymi z użyciem oraz bez auto-tune'a czy "Careless" z udziałem Daniela Caesara to podobne, równie beztroskie wycieczki, ale nie jedyne, w jakie zostajemy zabrani. W "Pamplemousse" pobrzmiewają echa UK Garage'u; "Papi Bones" w duecie z Shygirl to słoneczny dancehall; a nagrane wraz z zespołem Dystopia "Which Way" raz wywołuje skojarzenia z Grimes, kiedy indziej z 100 Gecs. Wyliczankę można by jeszcze długo kontynuować, bo niemal każdy z utworów ma jakiś wątek przewodni, który pozwala na przypisanie mu gatunkowych fundamentów, ale konstrukcja "Caprisongs" nie jest liniowa - to nie jest przechodzenie z etapu w etap, a raczej sfera pełna przeróżnych wpływów, w centrum której znajduje się niemożliwy do podrobienia styl FKA Twigs.
Blisko pięćdziesięciominutową, przyjemną podróż przez ulubione krajobrazy wokalistki wieńczy niespodziewany moment wzruszenia. Ostatnim, co usłyszycie na "Caprisongs" jest podniosły dowód wdzięczności skierowany do najbliższych, ale pewnie też do dalszych osób, które wspierały Twigs przez ostatnie, trudne lata. Już w pierwszym wersie pada do bólu szczere: I wanted to die, I'm just being honest, ale refren przynosi optymistyczne: Thank you, thank you, I'm okay / 'Cause you care, I made it through today. W tych dwóch zdaniach tkwi esencja albumu - zarówno od strony muzycznej, jak i tekstowej jest świadectwem osoby, która wygrzebała się z głębokiego dołka, a teraz próbuje pociągnąć za sobą jak najwięcej przychylnych jej osób, czyli potencjalnie każdego z nas, bo przecież żyjemy w takich czasach, kiedy trudno odmówić pochwycenia wyciągniętej dłoni.
Atlantic Records/2022