Obraz artykułu Whoredom Rife - "Winds of Wrath"

Whoredom Rife - "Winds of Wrath"

80%

Whoredom Rife nie zabierze was na najnowszym albumie w podróż w nieznane ani nie zmieni oblicza black metalu. Już na debiutanckim "Dommedagskvad" zespół pokazał, że wywracanie nurtu do góry nogami nie jest dla niego, woli sięgać do najchwalebniejszego wycinka gatunkowej historii, czyli drugiej połowy lat 90., i bierze z niego to, co najlepsze. Na "Winds of Wrath" sprawdzona formuła pozostała nietknięta, dzięki czemu otrzymujemy jeden z najlepszych blackmetalowych albumów minionego roku.

Częściowa rekonstrukcja staroci działa na plus Whoredom Rife, a wręcz wyrasta na jego wiodący atut. Dlaczego tylko częściowa, a nie całościowa? Ponieważ działalność zespołu nie opiera się na wybieraniu najciekawszych fragmentów z dyskografii mistrzów gatunku i bezwstydnym wklejaniu ich do własnych utworów. Norwegowie wiedzą, skąd czerpać wzorce, ale dodają do nich coś własnego, dzięki czemu "Winds of Wrath" nie cierpi na problem braku tożsamości.

 

Czwarty krążek dwuosobowej załogi pod dowództwem Vegara Larsena to muzyka środka, zatrzymana w połowie drogi pomiędzy intensywnością "Rabid's Death Curse" Watain a melodyjnymi przynętami zastawianymi niegdyś przez Dissection czy Sacramentum. Z jednej strony dominuje nawałnica blastów i brak taryfy ulgowej, bo wszystko dzieje się w żwawym tempie, bez rozwlekania lub upiększania przeszkadzajkami w typie pseudo-symfonicznych klawiszy Casio; z drugiej słuchacz zostaje zaatakowany falą melodii, ale nie takich, które brzmią jak wymuszony dodatek do muzyki - gitarowe pasaże stoją tutaj na pierwszym miejscu, są nieodłączną częścią każdego z numerów.

 

Przybliżony obraz albumu daje już pierwszy "Curse of the Moon" z obowiązkowym zakrzyknięciem tytułu utworu (często stosowane wymiennie z zakrzyknięciem nazwy zespołu) w pierwszych sekundach. Dalej jest tylko lepiej, w formule Whoredom Rife aż roi się od świetnych momentów, a jej wrodzony hermetyzm okazuje się wręcz pomocy - nakładany na te kawałki gatunkowy kaganiec trzyma je w ryzach i nie pozwala na dyskusyjne wycieczki w bliższe lub dalsze rejony. Mamy kanonady blastów, mamy riffy o prędkości światła i skrzek wokalisty okazjonalnie przechodzący w krzyk - taka baza absolutnie wystarcza Norwegom, by robić dobre numery.

 

Warto wrócić do kawałka otwierającego, który zawiera wszystkie elementy konstytuujące udany black metal. Zaczyna się od marszowego intro i stopniowego wzrostu natężenia atmosfery, następnie wchodzi rzeź porównywalna do Marduk sprzed czasów pancernej dywizji oraz "Storm of the Light's Bane" Dissection. Duże wrażenie robi także prowadzony przez gitarową melodię i nadganiający za nią riff oraz tytaniczną pracę sekcji rytmicznej "Winds of Wrath", który przywołuje skojarzenia z Taake.

 

Często mówi się, że test trzeciej płyty bywa decydującym w działalności zespołu, ale członkowie Whoredom Rife najpewniej nie zawracają sobie tym głowy. Dawno temu wypracowali hołdujące drugiej fali black metalu brzmienie i zamiast wprowadzania rewolucji, wolą je stale szlifować. Na "Winds of Wrath" wyszło im to bardzo dobrze.


Terratur Possessions/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce