Obraz artykułu Amenra - "Alive"

Amenra - "Alive"

92%

Pamiętam początki działalności Slipknot i gonitwę amerykańskich dziennikarzy muzycznych za strzępami informacji dotyczącymi dziewięciu zamaskowanych person. Amenra zdaje się być przedsięwzięciem skrajnie odmiennym - im mniej o nich wiemy, tym większa jest ranga mistycznego, wykonywanego za pomocą instrumentów rytuału.

Człowiek rzadko potrafi dorównać swemu dorobkowi. Czasami lepiej nie czytać książek o idolach, bo ich biografie potrafią sprawić, że czar skrywany w muzyce gwałtownie pryska. Kiedy więc odkryłem osjaniczne dzieła Amenra w okolicach roku 2007, chciałem wiedzieć o stojących za nimi muzykach jak najmniej. Jest w tej twórczości dużo atawistycznej wściekłości, motywów z pogranicza religii oraz filozofii, balansowania między skrajnościami - pięknem i ohydą, światłem i cieniem, życiem i śmiercią. Przeniesienie tego unikalnego stylu na formę koncertu akustycznego mogło wydawać się karkołomnym zadaniem, ale od początku przeczuwałem, że Belgowie nie zawiodą. Nie pomyliłem się.

 

Moje przekonanie nie wynikało ze ślepej wiary. Post-metalowi (w dużym uogólnieniu) muzycy już nieraz udowadniali, że wcale nie potrzebują prądu, aby wzbudzać intensywne emocje wśród słuchaczy. Najlepsze przykłady to Scott Kelly oraz Steve Von Till, obydwaj znani przede wszystkim z Neurosis. Akustyczne pudła siłą rzeczy nie mogą osiągnąć brzmienia o dużym ciężarze, ale członkowie Amenra mieli tego świadomość i do konwersji wybrali możliwie najspokojniejsze kompozycje. Największe przeobrażenie przeszedł utwór "Aorte. Nous Sommes Du Même Sang", w którego oryginalnej wersji Colin H. van Eeckhou niemiłosiernie zdziera gardło, przypominając o swoich hardcore'owych korzeniach. Na "Alive" udało się zachować pierwotną dynamikę, przy drastycznym złagodzeniu ścieżki wokalnej.

 

Chve nie raz był porównywany do Maynarda Jamesa Keenana i faktycznie trudno wyzbyć się tego oczywistego skojarzenia. Okazuje się jednak, że wokalista postanowił uczynić z tego atut i zaprezentował rewelacyjny cover utworu "Parabol". Repertuar Tool jest tak bardzo charakterystyczny, że niemal wszystkie jego reinterpretacje zakończyły się porażką. Zadaniu nie podołali ani The Electric Hellfire Club, ani Haujobb i chyba jedynymi, którzy wyszli z tego obronną ręką byli twórcy dziecięcych kołysanek działający pod szyldem Rockabye Baby!. Amenra dokonała niemożliwego i już od pierwszych pociągnięć za struny, od pierwszych dźwięków nieopuszczonej sprężyny nieużywanego werbla czuć ciarki wspinające się po całym ciele.

 

Premierowy cover jest rewelacyjny, ale brak nowego, autorskiego materiału nieco doskwiera. Odmienione oblicze Amenra brzmi znakomicie, szkoda tylko, że nie możemy sprawdzić, jak muzycy odnajdują się w nim jako kompozytorzy, zwłaszcza, że od opublikowania ostatniego studyjnego materiału mija już pięć lat. Jeżeli jednak skupić się wyłącznie na doznaniach muzycznych, "Alive" wyznacza odmienną ścieżkę dla akustycznych, koncertowych wydawnictw od tej, do której przyzwyczaiła nas seria MTV Unplugged. Najistotniejsza jest tutaj atmosfera, którą najlepiej można poczuć, słuchając całości od pierwszej do ostatniej minuty za jednym razem.


Consouling Sounds/2017


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce