Artysta zaintrygował fanów ogłoszeniem drugiej premiery w ciągu zaledwie sześciu miesięcy. Wcześniej nagiął solowy koncept swojego projektu i nagrał album "It's Just Wind" wraz z ojcem, więc logiczne wydawało się kontynuowanie eksperymentów na "Jassbusters Two" - sequelu płyty sprzed trzech lat. Na pierwszym "Jassbusters" pokusił się o wykreowanie całego uniwersum, w którym przybrał wrazem z zespołem tożsamość nauczycieli-nieudaczników. Płyta stanowiła również soundtrack do autorskiego projektu filmowego Bostyn n' Dobsyn, co doskonale ze sobą współgrało. Skąd więc pomysł na ciąg dalszy?
Connan dał sobie siedem numerów na przekonanie odbiorcy o słuszności ekspansji wcześniej stworzonego uniwersum. Zaczyna jak zwykle niepozornie, bez pospiechu - "Jass Two" to typowy wstępniak z oszczędnym wokalem i leniwym gitarowym riffem. Podobny zabieg słychać w "Maori Honey", lustrzanym odbiciu pierwszego kawałka. Snujemy się bardzo powoli w zakamarkach ciemnego pokoju, a senne tempo gromadzi coraz gęstszy klimat w tle. Słychać quasi-jazzową perkusję i szybszy bas. "Flipping Poles" to jeden z lepszych momentów albumu, idealnie podzielony na trzy części - od dynamicznego początku po (wreszcie!) większy udział tekstu. Muzyczne wcielenie miłego kołysania łódki. "Shaved Buckley" sprawdził się jako klamra spinająca wszystkie siedem utworów, a jednak pozostawia lekki niedosyt - dopiero w ostatnim utworze można odnieść wrażenie, że album zaczyna się rozkręcać.
Nie ma na "Jassbusters Two" wielu tekstów, a w dodatku wydają się porażająco ubogie. Oczywiście nie zawsze trzeba śledzić treść utworów i doszukiwać się metafor, ale w przypadku Mockasina stanowiła przystawkę do instrumentalnej uczty dla ucha. Trudno nawet zinterpretować, o czym śpiewa, a w dodatku brzmi wyraźnie mniej intensywnie niż na poprzednich wydawnictwach. To bardziej nietrafianie z doborem odległości ust od mikrofonu na konkursie piosenki niż eksperymentowanie.
Nie można się jednak przyczepić do wokalu samego w sobie. Mockasin potrafi operować głosem, celowo wychodzi z tonacji w ramach ról, jakie odgrywa, choć z drugiej strony trudno nie odnieść wrażenia, że w kwestii równowagi pomiędzy instrumentami a wokalem jest niezdecydowany. Album świetnie się broni od strony muzycznej (to luźna interpretacja smooth jazzu), brakuje mu natomiast bezpośredniej obecności artysty, co w tym przypadku jest niezwykle ważne.
Jako pierwsze zetknięcie z twórczością nowozelandzkiego outsidera, "Jassbusters Two" nie stanowiłoby zachęty. To dobry album, muzycznie stanowi spójną, harmonijną całość, ale brakuje mu eklektyzmu, jest zbyt linearny w porównaniu ze standardem, do jakiego Connan Mockasin przyzwyczaił słuchaczy. Suspens narasta, ale nigdy nie znajduje ujścia - podobnie jak z oczekiwaniami wobec wielu filmowych sequeli.
Mexican Summer/2021