Z kolei I wojna światowa jest w muzyce obecna mniej więcej na taką samą skalę, jak w programie lekcji historii w szkolnictwie - czasami bywa wspominana, ale to następującemu po niej konfliktowi poświęca się najwięcej miejsca. Dlatego tym bardziej warto zwrócić uwagę na takie zespoły jak 1914, który sięga po tę tematykę i zgłębia związane z nią zagadnienia. Przy czym Ukraińcy nie robią tego tylko dobrze, robią to fenomenalnie. "Where Fear and Weapons Meet" jest kontynuacją tego, czym zajmują się od sześciu lat, a jednocześnie po raz kolejny zdołali wynieść swoją muzykę na wyższy poziom.
Bardzo lubię rozbijać płyty na części składowe i oprócz odbioru całości, skupić się na poszczególnych elementach, ale w tym wypadku podobne podejście nie ma sensu - lwowski kwintet tworzy muzykę tak spójną i kompletną, że nie umiem postrzegać tego albumu inaczej niż w sposób holistyczny.
Czuć tutaj przede wszystkim rzetelność, teksty napisano z dużym merytorycznym zapleczem, a ich nastrój doskonale przekłada się na muzykę - 1914 swój blackened death/doom metal gra bardzo plastycznie. Muzycy nie uciekają od melodii, nie stronią od sampli i lekko teatralnych kompozycji, ale to nie jest jeden z tych zespołów, który przeplatają ciężar cukierkową, podbarwioną ładnym klawiszem zagrywką. Nie ma tutaj wymuszania i bezpiecznego chowania się za płaszczykiem stylistyki - 1914 używa melodii z głową i świetnie zazębia je z tekstami.
W rezultacie uchwycone na albumie emocje mają inną jakość. To nie jest smutek zapłakanego młodziana, któremu wybranka złamała serce, jest znacznie poważniej. Na "Where Fear and Weapons Meet" czuć strach zapłakanego młodziana, któremu gaz rozrywa płuca, granaty rozrywają znajomych, a morze czasu zlewa się w jedno z poczuciem beznadziei. Ta płyta jest jak siedzenie w okopie - trwa długo, jest ponura, duszna i ani przez moment nie daje poczucia bezpieczeństwa czy spokoju.
Lwowianie od początku kariery trzymali wysoki poziom, ale wyraźnie słychać, że wraz z upływem lat rozwinęli się. W kompozycjach jest jeszcze mniej oczywistości i jeszcze więcej nastroju. Sposób pisania muzyki, zazębiania jej z tekstami robi znacznie większe wrażenie, a takie utwory jak "..And Now Cross Marks His Place" (z gościnnym udziałem Nicka Holmesa z Paradise Lost) okazują się szkatułkami zawierającymi spójne, konkretne opowieści. "Where Fear and Weapons Meet" jest też chyba najbardziej emocjonalnym z dotychczasowych dokonań zespołu, choć trzeba mieć na uwadze, że emocjonalność nabiera u 1914 zupełnie innego wymiaru. Jest to w pewien sposób zarówno imponujące, jak i ironicznie, że osoby, które urodziły się dziesiątki lat po zakończeniu I wojny światowej były w stanie napisać na jej temat muzykę, która poraża autentyzmem. Muzykę w pełni wypraną z ckliwości i tandety. Snute tutaj historie z frontu nie są wypięknione heroicznym poświęceniem, wielkimi czynami i patriotyczną postawą wypięcia piersi naprzeciw nadlatującym kulom. Zamiast nich są tylko i wyłącznie śmierć oraz strach. Tylko i aż.
W produkcji albumu zastosowano ciekawy zabieg - "Where Fear and Weapons Meet" brzmi dość nowocześnie (a przynajmniej nie brzmi jak brudny i chamski album sprzed dwóch dekad), ale sample i intra często przypominają nagrania z minionej epoki. O dziwo nie budzi to nieprzyjemnego kontrastu, pozwala bardziej zatopić się w muzyce, która jednocześnie jest przejrzysta i ani na moment nie traci unikalnego nastroju.
Jeżeli czytaliście "Na zachodzie bez zmian" Ericha Remarque'a, to doskonale znacie atmosferę, jaka panuje na tym albumie. Jest duszny, ponury, opowiada o czasach I wojny światowej w sposób przypominający groteskową hybrydę turpizmu i szacunku. Już poprzednie wydawnictwa 1914 były interesujące, ale tym razem zespół ze Lwowa zarejestrował jeden z najciekawszych metalowych materiałów roku.
Napalm/2021