Z początku żartowałem, że decyzja wynika z założenia nowej maski. Wygląda fenomenalnie - w kolorze czerwonych korali, upstrzona tradycyjnie wyglądającymi ornamentami, bez wątpienia została zainspirowana kulturą ludową, a jednocześnie wzbudza niepokój. Skóra i uzbrojony w zamek otwór na usta jednoznacznie kojarzą się z kulturą BDSM, a głębokie oczodoły odejmują Piętakowi życia i wywołują dreszcz. Maska imponująca, ale bez wątpienia utrudnia śpiew (czy też krzyki).
Z drugiej strony jeżeli prześledzić dyskografię artysty, jasne się staje, że głosem zaczął sobie pomagać dopiero na "Odrapdorap" - płycie, na której się wybił i właśnie dlatego jej brzmienie stało się jednoznacznie utożsamiane z brzmieniem całego projektu. "Żałosne" jest raczej powrotem do korzeni niż udziwnieniem, a Piętak zupełnie nie potrzebuje utylizować na niej wokali - to muzyczny lament także bez nich.
Otwierająca album "Sitarenka" to nie tylko manifest, to również kolejne w karierze muzyka zaproszenie do biłgorajskiego folkloru. Według Wikipedii sitarstwo to rzemiosło polegające na tworzeniu sit, ale ważne jest również to, że sita produkowano zimą. W okresie cieplejszym sitarz brał swoją produkcję na plecy i "szedł w świat" szukać nabywców. Encyklopedia wskazuje, że centrum sitarstwa był dawny Biłgoraj, a dlaczego ważne jest to, że sitarze wyjeżdżali? Wyjaśnienie podsuwa Piętak: Gdy sitarze wyjeżdżają w drogę z sitami, ich żony, krewni i przyjaciele odprowadzają ich aż pod figurę świętego Jana Nepomucena tuż za miastem, na trakcie zamojskim stojącą, i tam ich żegnają, częstując wódką i arakiem, co się zowie żałosne. Po raz kolejny czerpie więc garściami z historii i folkloru po to, żeby przekazać prywatną i zarazem uniwersalną wiadomość. Nie chodzi tylko o nazewnictwo i tytuły, "Żałosne" to smutne świadectwo tego, jak trudne są rozstania z odchodzącymi z twojego życia sitarenkami.
Żeby nie było co do tego żadnych niedomówień, album zaczyna się od słów: Smutek wielki, rozżalenie, bliskie szumią łez strumienie. Nie ma owijania w bawełnę, osładzania rzeczywistości. Ten kawałek - jak i cały album - są o smutku i cierpieniu, o tym, jak sobie z nimi radzić. Idź przed siebie/a w tył nie zerkaj - to o unikaniu ruminacji, ja tu sobie sam poradzę/wezmę kota, sierść przygładzę - to o dochodzeniu do siebie i liczeniu na uzdrawiające właściwości czasu. To lament i o ile uda się oddzielić dość irracjonalną personę sceniczną artysty oraz nie zawsze do końca poważne słowa piosenki, jest to lament rozdzierający.
"Sitarenka" to pierwszy i ostatni kawałek ze słowami na płycie. W muzyce Królówczanej zawsze dominuje minimalistyczne podejście, całe utwory bazują na industrialnym, ale niezawłaszczającym przestrzeni podkładzie i noise'ującej, drone'ujacej gitarze. Ze strony artysty nie ma tutaj miejsca na wiele więcej, to raczej od słuchacza zależy, czy odczyta klimat i przekaz tej muzyki. Ważne jest jednak to, że - podobnie jak na poprzednim wydawnictwie - Piętakowi udaje się wszyć w eksperymentalny noise sporo intrygujących melodii, które prowadzą przez kolejne, coraz to mroczniejsze fragmenty albumu. Od żwawej "Niedowiary" przechodzimy do najmroczniejszej i najbardziej niepokojącej, bazującej na galopującym industrialu i ponurym hałasie "Szajbie", a stamtąd już prosta droga do "Tęsknicy" czy zamykającej ten proces "Trwogi". To nie tylko spis utworów na płycie, to również kolejne etapy przeżywania rozstania. Wraz z upływem czasu jest coraz spokojniej i zarazem rozpaczliwiej, mój prywatny zenit żałosności leży w okolicach "Gorzkiego baziu", ale to kwestia interpretacji.
Muzykę kształtuje również osobowość artysty, a umiejętności w tworzeniu wizerunku i scenicznego performance'u Piętak potwierdził w ostatnich miesiącach nie tylko w Polsce (między innymi na festiwalach Soundrive i Avant Art), ale także za granicą. Jakże egzotycznie i pociągająco musi to wyglądać, gdy nie wie się o polskim folklorze zupełnie nic, a równocześnie jakże uniwersalny okazuje się ten lament pozbawiony słów.
Requiem/2021