Trzecia płyta sosnowieckiego zespołu nie brzmi inaczej od poprzednich. Gdyby ktoś powiedział, że te numery powstały podczas sesji nagraniowych debiutu albo "Cults, Crypts and Corpses", pewnie każdy by w to uwierzył. Tegoroczna propozycja Mentora kontynuuje znane i lubiane wątki z przeszłości, przez co należy rozumieć muzykę, w której dominują death metal i rock'n'roll z dodatkiem hardcore punka (w crossoverowym ujęciu znanym chociażby z Power Trip) i pojedynczymi odpryskami black metalu.
Mimo déjà vu, obrażanie się na autorów "Wolves, Wraiths and Witches" nie miałoby sensu - całość jest zbyt dobrze zrobiona, by kręcić nosem. To krótkie numery (najdłuższy ledwo przekracza barierę trzech i pół minuty) naładowane testosteronem i diabłem, ale nie takim, który budzi podziw pomieszany z przerażeniem, a raczej sympatię. Słuchasz tego i czujesz, że to swój koleś. Trudno zresztą uważać inaczej, skoro mowa o tak skocznej płycie, pozbawionej pierwiastka dojrzewania czy gwałtownych zmian kierunku. Rządzi tutaj d-beat z bardzo ograniczoną dawką perkusyjnych przejść, a do tego zespół dorzuca gamę riffów z zaakcentowanym szeregiem wpływów - od florydzkiego death metalu po demoniczny rock'n'roll znany z repertuaru Midnight. Te elementy współgrają ze sobą bez zarzutów.
Mentor nie lubi się zmieniać od strony aranżacyjno-kompozycyjnej, ale brzmieniowo wskoczył parę schodków wyżej, choć wszystkie dotychczasowe albumy produkował ten sam człowiek - Haldor Grunberg. Trudno określić, skąd wzięły się te modyfikacje, ale można przywitać je z otwartymi ramionami. Gitary wciąż rzężą jak na "Wolverine Blues" Entombed, ale chłoszczący bas czy perkusja (która w zasadzie stanowi punkt wyjścia każdego kawałka) dotąd nie były aż tak wyraźnie uwypuklane.
Te smaczki podkręcają charakter albumu, co cieszy tym bardziej, że numery same w sobie porażają energią połączoną z luzem. Wrzucony na wejście "Equal in the Fire" świetnie reprezentuje cały materiał, zawiera jego kluczowe cechy - mknie w rytm rock'n'rollowego death metalu, który Wojtek Kałuża urozmaica jak może, skrzecząc, krzycząc i demonstrując głęboki do przegięcia growl. Dalej napięcie na szczęście nie spada, w kolejnych etapach krążka otrzymujemy najbardziej żywiołowy w historii zespołu "A Night so Grim" z potencjałem na zasilenie dyskografii Deströyer 666 lub "Creature Feature" z reminiscencjami "Leprosy" Death.
"Wolves, Wraiths and Witches" prezentuje równie wysoki poziom, co wcześniejszy dorobek Mentor, a wierność obranemu stylowi nie oznacza w tym przypadku bezmyślnego powielania starych patentów, tylko stały dopływ energii. Chcecie niespecjalnie wymagającego, rozrywkowego metalu? Sięgnijcie po ten album.
Pagan/2021