Pozostali wierni niektórym elementom gatunku, jak blast-beaty czy kostkowane tremolo, ale melodyka rządząca materiałem uciekała poza standardowe myślenie o rzeczonym nurcie. Słodycz połączona z kontrolowaną wzniosłością zakręcała na "Bloem" w kierunku bliższym indierockowi niż na przykład Darkthrone i można było uznać, że w tym schemacie Holendrzy w końcu odnaleźli poszukiwaną od czasu debiutu tożsamość, a kolejne wydawnictwa będą wariacją na jej temat. Nic bardziej mylnego.
Na "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking" zespół ucieka od konwencji poprzedniczki. Zniknęły melodie, które można było z miejsca zanucić, a także ciepło produkcji bliskiej post-rockowi. Nawet struktury utworów uległy zmianie, bo "Bloem" to piosenkowa płyta, gdzie rządził standard zwrotka-refren-filmowe zakończenie, a najnowsza propozycja udowadnia, że panowie nie będą grali tak, jak zażyczą sobie słuchacze. Stało się szorstko - trzeba czasu, by przebić się przez wszystkie warstwy płyty, bo jak inaczej przyswoić album, gdzie wokalista zamiast skrzeczeć, jak to w black metalu, wyje, wije się, krzyczy i skomle albo nawet przybiera postać trolla w tych pohukiwaniach? Jak inaczej przyswoić album, na którym melodie zbrzydły i brzmią jak rytuały stworów lasu w najciemniejszą noc? Jak inaczej przyswoić album bez hitów, który brzmi jak jeden długi utwór z niejasnym rozwinięciem, wstępem i zakończeniem?
Pierwsze zetknięcie z "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking" może zniechęcić do dalszego poznawania płyty. Te numery mkną przed siebie, a dialogi gitar z łkającymi zagrywkami stanowią esencję. Problem jest taki, że to właściwie jedyne składowe, które Fluisteraars przeszczepili z poprzedniczki. Dalej znajdziemy tylko nowe - nic tutaj nie jest oczywiste i urządzone w zgodzie z pakietem stereotypów. Jeśli zespół proponuje riff z pozoru przebojowy, od razu wypiera go przejściem w niezidentyfikowany hałas i plątaninę gitarowych efektów, które ścierają się w dwóch kanałach. Gdy na horyzoncie pojawia się melodia podobna do tych z "Bloem", moment przyjemności burzy wokal piszczący na granicy słuchalności albo trans rozstrajający jak po zarzuceniu kwasa na bagnisku. To nie są elementy łatwe do przyswojenia, ale z czasem nie dają o sobie zapomnieć. Niezależnie od tego, czy będą to jazgot i pojedyncze stuknięcia w talerze w "Brand Woedt In Mijn Graf", czy pęczniejący hałas w środkowej części dwudziestominutowego "Verscheuring In De Schemering", który ścina sekcja rytmiczna wyjęta prosto z drugiej fali black metalu.
Albumy pokroju "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking" nie wpadają w ucho i często okazują się ofiarami zapomnienia, bo obierają drogę daleką od trendów wytyczonych przez scenę. Wierzę jednak, że czwarty album Fluisteraars nie zniknie na śmietniku historii, za dużo w nim tajemnicy i myślenia poza schematami, by przepadł bez śladu.
Eisenwald/2021