Obraz artykułu Fluisteraars - "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking"

Fluisteraars - "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking"

85%

Za sprawą ubiegłorocznego "Bloem", Fluisteraars dotarło do szerszego grona odbiorców niż jedynie twardogłowi ortodoksi ekstremy, co holenderski duet zawdzięcza przede wszystkim wzbiciu się na poziom nieosiągalny dla wielu innych blackmetalowych formacji.

Pozostali wierni niektórym elementom gatunku, jak blast-beaty czy kostkowane tremolo, ale melodyka rządząca materiałem uciekała poza standardowe myślenie o rzeczonym nurcie. Słodycz połączona z kontrolowaną wzniosłością zakręcała na "Bloem" w kierunku bliższym indierockowi niż na przykład Darkthrone i można było uznać, że w tym schemacie Holendrzy w końcu odnaleźli poszukiwaną od czasu debiutu tożsamość, a kolejne wydawnictwa będą wariacją na jej temat. Nic bardziej mylnego.

 

Na "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking" zespół ucieka od konwencji poprzedniczki. Zniknęły melodie, które można było z miejsca zanucić, a także ciepło produkcji bliskiej post-rockowi. Nawet struktury utworów uległy zmianie, bo "Bloem" to piosenkowa płyta, gdzie rządził standard zwrotka-refren-filmowe zakończenie, a najnowsza propozycja udowadnia, że panowie nie będą grali tak, jak zażyczą sobie słuchacze. Stało się szorstko - trzeba czasu, by przebić się przez wszystkie warstwy płyty, bo jak inaczej przyswoić album, gdzie wokalista zamiast skrzeczeć, jak to w black metalu, wyje, wije się, krzyczy i skomle albo nawet przybiera postać trolla w tych pohukiwaniach? Jak inaczej przyswoić album, na którym melodie zbrzydły i brzmią jak rytuały stworów lasu w najciemniejszą noc? Jak inaczej przyswoić album bez hitów, który brzmi jak jeden długi utwór z niejasnym rozwinięciem, wstępem i zakończeniem?

 

Pierwsze zetknięcie z "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking" może zniechęcić do dalszego poznawania płyty. Te numery mkną przed siebie, a dialogi gitar z łkającymi zagrywkami stanowią esencję. Problem jest taki, że to właściwie jedyne składowe, które Fluisteraars przeszczepili z poprzedniczki. Dalej znajdziemy tylko nowe - nic tutaj nie jest oczywiste i urządzone w zgodzie z pakietem stereotypów. Jeśli zespół proponuje riff z pozoru przebojowy, od razu wypiera go przejściem w niezidentyfikowany hałas i plątaninę gitarowych efektów, które ścierają się w dwóch kanałach. Gdy na horyzoncie pojawia się melodia podobna do tych z "Bloem", moment przyjemności burzy wokal piszczący na granicy słuchalności albo trans rozstrajający jak po zarzuceniu kwasa na bagnisku. To nie są elementy łatwe do przyswojenia, ale z czasem nie dają o sobie zapomnieć. Niezależnie od tego, czy będą to jazgot i pojedyncze stuknięcia w talerze w "Brand Woedt In Mijn Graf", czy pęczniejący hałas w środkowej części dwudziestominutowego "Verscheuring In De Schemering", który ścina sekcja rytmiczna wyjęta prosto z drugiej fali black metalu.

 

Albumy pokroju "Gegrepen Door de Geest der Zielsontluiking" nie wpadają w ucho i często okazują się ofiarami zapomnienia, bo obierają drogę daleką od trendów wytyczonych przez scenę. Wierzę jednak, że czwarty album Fluisteraars nie zniknie na śmietniku historii, za dużo w nim tajemnicy i myślenia poza schematami, by przepadł bez śladu.


Eisenwald/2021



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce