Ale nagle dzieje się coś dziwnego, słyszysz hałas. Patrzysz za siebie, a tam czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Wysiada z niego dwóch postawnych panów i wciągają cię siłą do środka. Po długiej podróży wysiadacie, a ty zostajesz wtrącony do ciemnej, zapyziałej klitki. Jesteś w szoku, a niepokój podsyca zżerająca niepewność przed tym, co może się wydarzyć. Takie wrażenia funduje nowa płyta Helvetii.
Kiedy słuchacz zanurzy się w "Presents Sudden Hex" po raz pierwszy, może przeżyć poważne zaskoczenie. To materiał na tyle specyficzny i skrajnie rozstrojony, że trudno analizować go pod jednym kątem. Stale pompowana salwa dziwactw nie ustaje ani na moment, co z jednej strony może prowadzić do ciągłego poczucia zagubienia, z drugiej przyciąga osobliwością. Helvetia bez najmniejszego problemu przez całe dwadzieścia pięć minut trwania płyty prowadzi własny rollercoaster, w którym znalazło się miejsce właściwie na wszystko. Ograniczenia stylistyczne nie istnieją, a żeby było jeszcze weselej, nic tu do siebie nie pasuje.
To trochę tak, jakby obserwować zestaw puzzli, gdzie każdy element całości jest wciśnięty w niewłaściwe miejsce, ale nie budzi poczucia politowania, lecz przeciwnie - podziw. W tej miksturze zestawienie patentów z najróżniejszych, niezwiązanych ze sobą światów działa, a stworzony na bazie tego potwór nie przestaje zaskakiwać. Nie jest łatwo przegryźć się z nim przy inauguracyjnym podejściu, ale to postać tak wielobarwna i intrygująca, że pierwotny zgrzyt od razu wypiera ciekawość i chęć odnalezienia czegoś swojego.
"Presents Sudden Hex" co chwila ulega stylistycznym przemianom. Trudno uznać, by którykolwiek patent rozciągał się na więcej niż jeden utwór albo nawet jego połowę. Mnogość rozwiązań i permanentne zasypywanie pomysłami stanowią metodę Helvetii na sukces, bo wbrew pozorom nie chodzi o wymuszony eklektyzm, a zbudowanie spójnej, frapującej całości, która siłą rzeczy zostaje w pamięci. W "The Evil in You Makes It Hard" rozjuszone tremolo bez przeszkód przeplata się z wyjątkowo konwencjonalnym indierockowym wokalem, a w dodatku zespół z powodzeniem wcisnął tutaj parę hałaśliwych sprzężeń gitarowych. Podobnie kusi "Stop Your Sinning J", który brzmi jak nieślubny romans Iggy'ego Popa z odurzonym psychodelikami surf-rockiem, albo "Crawl the Line", czyli pierwsza i ostatnia okazja, by usłyszeć, jak mógłby brzmieć debiut Mayhem, gdyby zamiast Attili Csihara stanowisko wokalisty objąłby Paul Banks z Interpolu.
W dobie wiecznej klęski urodzaju i nadprodukcji potrzeba właśnie takich płyt - uciekających prostym, najzwyklejszym rozwiązaniom, gdzie liczy się nie tylko zbiór ładnie brzmiących piosenek, ale także dekonstrukcja pojęcia muzyki.
Joyful Noise/2021