Nowacka brzmi tu jak upiór lub w najlepszym wypadku Diamanda Galás (co właściwe można uznać za tożsame), a wespół ze Skrzyńskim tworzy podkłady z pogranicza muzyki oraz dźwięków, jakie mogą znajdować się w najbliższym otoczeniu słuchacza. Słuchając na przykład "II", można nabawić się nerwicowego sprawdzania, czy aby na pewno usłyszeliśmy zaplanowany przez muzyków fragment kompozycji, czy może to nasze domostwa przemawiają swoim naturalnym głosem.
Pojawiają się ścieżki bliższe regularnym formom ("III") i niemal zawsze fundamentem ich konstrukcji są krótkie, powtarzane fragmenty wzmacniające tajemniczą aurę za pomocą swojego zwielokrotnionego komunikatu. Nie wszystkie próby "przestraszenia" odbiorcy są jednak udane. W "IV" chaotyczne tło dźwiękowe wręcz przeszkadza świetnym partiom wokalnym Nowackiej, a końcówka ponad dwudziestominutowego "VI" jest po prostu nużąca. Wokal jest w moim przekonaniu najsilniejszym elementem tego wydawnictwa i mam nadzieję, że kolejne pomysły ANRS pozwolą wyeksponować go w pełni, co rozumiem nie jako ambientową operę, lecz jako identyczne partie rozciągnięte na oryginalniejszym szkielecie.
Kilka lat temu zachwycałbym się "ANRS", teraz mam wrażenie, że to materiał (zwłaszcza jego druga połowa) nieco wtórny, ale jeżeli pojawi się jego kontynuacja, bez namysłu po nią sięgnę.
Requiem Records/2016