Okładka może zbić z tropu osoby nieobeznane z Owusu, od razu przywodzi na myśl nowofalowy rap zza oceanu i z tego powodu do pierwszego starcia z albumem podchodziłam sceptycznie. Znane przysłowie z nieocenianiem książki po okładce ma jednak zastosowanie także w tym przypadku. Po debiucie artysty (EP-ce "Cardrive") naturalnym zdawałoby się utrzymanie podobnej stylistyki na longplayu, a tymczasem nastąpiło kompletne wybebeszenie formy, w dodatku skrupulatnie zaplanowane.
Genesis zaczyna z wysokiego C, w "On the Move!" zostajemy wprowadzeni w zagadnienie czarnego psa, który ma podwójne znaczenie - jest symbolem depresji podyktowanym niegdyś przez Churchilla oraz slangowym, rasistowskim określeniem stosowanym wobec czarnoskórych outsiderów w Australii. Album nabiera rozpędu, można odnieść wrażenie uzyskania stu kilometrów na godzinę w ciągu zaledwie pierwszych dziesięciu sekund. "The Other Black Dog" - szybkie tempo, agresywna introspekcja czarnej owcy (a raczej czarnego psa) świata białasów z powodzeniem ironizuje na temat radzenia sobie z fatalnym stanem rzeczy i tutaj dynamika ulega zmianie, słuchacz ma czas na złapanie oddechu przy kilku utworach, co nie oznacza jednak przerwy w narracji.
Genesis oprowadza nas po uniwersum swoich demonów i zawartości głowy, a kondycja młodego wyrzutka to nie tylko emanowanie złością. Do spraw ważnych podchodzi na chłodno, z dystansem i ironią, co jest widoczne w "Waitin' on You" czy w "I Don't Need You". Rozpamiętywanie toksycznych relacji w dynamicznym kawałku (i na dodatek nie w kluczu molowym) to oczko puszczone w kierunku słuchacza. Owusu nie przebiera w słowach, rzuca mięsem tu i ówdzie, nie zaburzając wrażenia, że wie, co robi.
Między krzykiem a falsetem słychać dość bogaty wachlarz gatunkowy. Z jednej strony jest jazz-funkowe "No Looking Back", z innej folkowe "I Don't See Colour", które rytmicznie oplata niezadowolenie z wykluczenia ze społeczności. Jedyne sensowne porównanie w odniesieniu do nielinearności "Smiling with No Teeth" to sinusoida. Przyjmując, że góra to szybkie, niemal punkowe strzały, dół jest miękkim podłożem, po którym sunie funkowy groove z kojącym wokalem. Nie zapominajmy jednak o korzeniach albumu, czyli rapie - tego z kolei jest w nim najmniej lub jest dobrze zakamuflowany. Dla fana gatunku może stanowić to problem nie do przejścia, dla niewtajemniczonych zachętę.
Jako przedstawicielka drugiej grupy dałam się namówić na odsłuch i od razu szukałam konkretnych porównań. Niesłusznie przyczepiałam kolejne łatki środkom wyrazu Genesisa. Można uznać ten styl za Prince'a z czasów "Dirty Mind" czy wspomnianego Thundercata. Nie warto jednak zamykać się w tej ciasnej bańce, ponieważ "Smiling with No Teeth" to świeża interpretacja wszelkiego rodzaju fuzji gatunkowych, co Australijczykowi wyszło świetnie. Warto wspomnieć również o wpleceniu elementów folkowych jako przypomnienie o afrykańskim rodowodzie artysty.
"Smiling with No Teeth", pełnoprawny debiut Genesisa Owusu, to album który należy sobie dawkować. Ładunek emocjonalny i zmienność nastrojów wystarczą na więcej niż jeden odsłuch, a z czasem mogą się do niego przekonać nawet rap-sceptycy.
Ourness/2021