Składnikiem o najsilniejszym posmaku jest na "Flux" pop-punk, co dziwić nie może - mniej więcej od roku Travis Barker z Blink-182 i Avril Lavigne cieszą cię gwałtownym wzrostem zainteresowania, do ich twórczości nawiązują między innymi Yungblud, Ashnikko, Oliver Tree, Willow czy Olivia Rodrigo, a nawet oni sami zwiększyli aktywność wydawniczo-koncertową. Poppy nie byłaby jednak sobą, gdyby wchłonęła wiązkę przeszywającego playlisty i listy przebojów trendu bez zmienia jego trajektorii według własnego uznania.
Samodzielnie wyznaczona ścieżka nie jest tym razem dalekim odejściem w gąszcz zaskakujących inspiracji poprzeplatanych nie tylko na długości całego albumu, tworzących nieoczywiste kolaże również wewnątrz pojedynczych utworów. Na wielu odcinkach Poppy podąża samym środkiem pop-punkowego szlaku i chociaż jest to droga wydeptana, a jak się dobrze przyjrzeć, to wciąż można zobaczyć na niej odciski podeszew gwiazd z przełomu wieków, przemierzanie jej z chwytliwym refrenem w głowie nie może być nużącym doświadczeniem. Od tego zaczyna się "Flux" - pierwszy kawałek w pełni zasługuje na wyróżnienie w postaci zainspirowania tytuły całego wydawnictwa, bo to jego najbardziej chwytliwy, na długo zapadający w pamięć moment. Jeżeli usilnie doszukiwać się podobieństw, to można tutaj odnaleźć echa Midtown, prawdopodobnie najbardziej niedocenianego pop-punkowego zespołu z okresu świetności nurtu, który również jakimś przedziwnym sposobem potrafił z niby kompletnie pozbawionych charakteru riffów wykrzesać hit.
Kiedy natomiast marszruta Poppy zmienia się, właściwie zawsze prowadzi przez równoległą trasę, którą można podążać bez tracenia gościńca z oczu. W "Lessen the Damage" da się znaleźć coś z Queens of the Stone Age, w "Her" z Garbage, w "Hysteria" z post-punku, a "As Strange As It Seems" zahacza o shoegaze. Żadne z nich nie stoi w bezpośrednim sąsiedztwie pop-punka, ale chociażby ze względu na dominujące instrumentarium, jest na "Flux" znacznie bardziej spójnie niż na nieobliczalnym, popadającym w ekstremalnie odmienne skrajności "I Disagree". W dodatku rozczarowane mogą być te osoby, które najbardziej lubią krzyczącą Poppy - niewiele jest takich momentów na nowym albumie, zazwyczaj pobrzmiewają w tle (jak w utworze tytułowym) albo są króciutkim finałem wieńczącym crescendo (jak w "Never Find My Place").
Dla jednych słuchaczy/słuchaczek piosenki o regularnej formie i "czystych" wokalach będą zmianą na plus, innym zabraknie elementu niemal dadaistycznej frywolności, ale ponowne postawienie na awangardowy eklektyzm byłoby przecież powtarzaniem siebie samej, a to wydaje się czymś, czego Poppy szczególnie stara się wystrzegać. Z perspektywy jej dotychczasowej twórczości banalna konstrukcja zwrotka-refren-zwrotka (do tego tu i ówdzie bridge) jest świeżym podejściem, a z szerszej nawiązania do kolejnej fali popularności nurtów sprzed lat (nie tylko pop-punka, również post-punka czy shoegaze'u) nie może być przypadkiem. Poppy nie jest jednak koniunkturalistą, sama dała się ponieść nostalgii, ale raz jeszcze udowodniła, że potrafi z wyjątkową sprawnością cytować i parafrazować muzykę z nie aż tak odległej przeszłości.
Sumerian/2021