To jest ten typ mrocznej muzyki, która siedzi gdzieś pomiędzy dream popem a dark folkiem. Nic więc dziwnego, że brzmi tak, jakby najlepiej słuchało się jej w ciemnym lesie, który mniej przeraża, a bardziej uspokaja swoją nostalgiczną atmosferą, swoimi nienachalnymi miłosnymi wyznaniami i gęstością dźwięku. W sumie nic dziwnego, Ola Beręsewicz swoją muzykę robi w Białymstoku, w regionie, który z niczym tak się nie kojarzy, jak z leśnymi ostępami. Nic również dziwnego, że jedną z najlepszych swoich piosenek ("Czas") osadziła we wspomnieniach związanych właśnie z lasem.
Pierwszy raz usłyszałem ją w kwietniu 2020 roku, kiedy wydała drugi singiel - "Love" - i wtedy, dość być może nieszczęśliwie, ochrzciłem ją jako polską Chelsea Wolfe. Tymczasem Beręsewicz systematycznie, kolejnymi kawałkami pokazywała, że zamierza iść w innym kierunku - mniej jest u niej niepokoju i groźnego mroku (no i nie ma nic z metalu), więcej dreampopowej eteryczności i darkfolkowego nastroju. Artystka dochodzi do nich dzięki elektronicznym podkładom (czasem bardziej wyrazistych jak bity, na których opiera się "Never Saw You Again") i brylującej na ich tle niespiesznej gitarze, spokojnemu wokalowi i wszechobecnym chórkom. Nic dziwnego, że wśród inspiracji Beręsewicz wskazuje zarówno na Wolfe, jak i na Slowdive. Nawet gdy w nielicznych momentach gitara pokazuje bardzo rockowe riffy, to wszystko i tak składa się na muzykę, w której na pierwszym planie zawsze jest atmosfera powolnego smutku.
Ten mroczny dream pop przypomina Medicine Boy (i nie chodzi tylko o tytuł pierwszego singla). Jest tutaj dużo nawiązań do natury, która staje się przyczynkiem do powolnych, ale wyrazistych melodii i dźwięków oddających mnóstwo emocji. Tym bardziej, że w tekstach artystki najwięcej miejsca znalazło się dla straconej albo dopiero co traconej miłości. Nie jest to nigdy nic przyjemnego, ale u Feral Atom czuje się bardziej tęsknotę za doświadczonym pięknem (tą skąpaną w słońcu twarzą) i masochistyczny zachwyt smutkiem niż jakiekolwiek złe emocje. W końcu jeśli tęsknota i smutek są przygniatająco wielkie, to najlepiej świadczy o wadze samego uczucia. Ciężko od tego uciec, więc artystka poświęca temu zagadnieniu całą debiutancką EP-kę, począwszy od tytułu albumu po ostatnie jego nuty.
Warto dodać, że w sierpniu Feral Atom zagrała debiutancki koncert na secret spocie podczas Soundrive Festival 2021. Co prawda nie była to scena ukryta w sercu lasu (chyba, że za pnie drzew miałyby robić filary gdańskiego Plenum), ale ukryta była bez dwóch zdań. Zapewniła intymność i bezpośredniość kontaktu między artystką a widownią, a w tak ciepłej i smutnej muzyce jest to coś nie dającego się ocenić.
Póki co sześcioutworowa EP-ka ukazała się jedynie cyfrowo, ale sama artystka ma nadzieję na szybkie wydanie fizyczne i osobiście nie mogę się tego doczekać. Jak i dalszej kariery Beręsewicz.
wydanie własne/2021