Macgyveryzacja muzyki nie musi być zjawiskiem negatywnym - jeżeli cel i główne założenia zostają osiągnięte, to dokonanie tego przy pomocy narzędzia, z którego przy każdym ruchu sypią się drzazgi i wióry może być tylko podwójnie imponujące. Na pewno większa kolejka mimo wszystko ustawiłaby się do wycieczki na pokładzie rakiety skonstruowanej przez Elona Muska, ale osoby, które tym silniejszą więź czują z muzyką, im więcej da się w niej uchwycić niedoskonałości, podróż na pokładzie rakiety Tropical Fuck Storm - utrzymanej w jednym kawałku wyłącznie na mocy woli jej twórców - zapamiętają do końca życia.
"Deep States" zawiera podstawowe elementy ujęte w instrukcji montażu wpadających w ucho, rockowych utworów o post-punkowym odcieniu. Są stopniujące napięcie zwrotki, są przebojowe refreny, jest hipnotycznie bulgocząca gitara basowa, są ładne melodie gitarowe i chórki na drugim planie, są utwory wyciszające (przede wszystkim trzy ostatnie) i prawie radiowe (zwłaszcza "The Greatest Story Ever Told"). Do opakowania nie dołączono jednak ani maleńkiego klucza imbusowego, ani elementów zespajających, więc konieczne jest klejenie na jazgotliwe sprzężenia (jak w prawie radiowym "G.A.F.F."), przyszywanie freejazzowych łat (fragmentaryczne partie gitarowe i perkusyjne w "The Donkey") i nitowanie przy użyciu syntezatorowych odgłosów rodem z filmu science-fiction z ubiegłego stulecia ("Suburbiopia"). Rezultat choć na pierwszy rzut oka może wydawać się lichy, wytrzymuje próbę kilkukrotnego wstrząśnięcia, a w dodatku prezentuje się tak osobliwie, że trudno oderwać od niego oczy.
Nie w brzmieniu, ale w sposobie działania Tropical Fuck Storm przypomina The B-52s z okresu debiutanckiego albumu, gdy w filmie "One Trick Pony" - według scenariusza Paula Simona i z nim w roli głównej - portretowano tę łamiącą konwencje, tworzącą z ich okruchów kolaże ekipę jako wyrodną dzisiejszą młodzież, która nie ma szacunku do doświadczonych wyjadaczy i depcze po ich dorobku. Dzisiaj może się to wydawać niezrozumiałe, The B-52s kojarzy się głównie ze skocznym, radosnym "Love Shack", ale ich pierwszy krążek nie bez przyczyny na pewnym etapie stanowił największą inspiracją zawsze chłonącego nowe zjawiska Johna Lennona.
Australijski zespół jest do wczesnego The B-52s podobny w dziwaczności, w skłonnościach do przesady, w tworzeniu muzyki w taki sposób, by jej późniejsze odtwarzanie nigdy nie mogło się nudzić jak długa, prosta droga przez pustynne tereny. Na przykład refren "The Greatest Story Ever Told" na pozór wydaje się powtarzaniem tego samego fragmentu (jak to refren), ale jeśli wsłuchać się zwłaszcza w partie gitarowe, szybko wychodzi na jaw, że nigdy nie zostaje odegrany w identyczny sposób. Z drugiej strony, choćby Tropical Fuck Storm rwało się w nieznane z mocą najpotężniejszej burzy tropikalnej, jest tak bardzo zakotwiczone w post-punkowych czy noiserockowych strukturach, że nie potrafi całkowicie zerwać z nimi więzi i właśnie ta dwoistość stanowi o ich unikalności.
Jeżeli jesteście z kolei weteranami cudacznej muzyki, którym nie straszne są takie projekty, jak Longmont Potion Castle, "I Hear a New World: An Outer Space Music Fantasy" albo "Red Burns" Standing on the Corner i potrzebujecie czegoś więcej, by wasza brew bezwładnie się uniosła, uzupełnieniem mogą być pokrętne teksty dotyczące przeróżnych teorii spiskowych, od projektu Blue Beam (który miałby za pomocą komputerów i satelitów stworzyć globalną sieć hologramów ukazujących fałszywe ponowne przybycie Chrystusa) po chemtrails. Co jednak najciekawsze, chociaż zespół zdecydowanie nie stoi po stronie tych wszystkich złowieszczych fantazji, nie pozwala sobie jednocześnie na drwiny i poczucie wyższości, podchodzi do tematu z dużą dawką empatii. Muzyka i teksty Tropical Fuck Storm mogą być pod wieloma względami ekscentryczne czy kuriozalne, ale to nie jest odlot w abstrakcję pokroju Franka Zappy - w tych dziesięciu utworach nie brakuje bezpośredniości i szczerych emocji, na przykład "Legal Ghost" to zapis przeżyć towarzyszących samobójczej śmierci bliskiej osoby, a "Bumma Sanger" jest jednym z najdosadniejszych portretów człowieka uwięzionego we własnym domu w trakcie pandemii.
Dziwna, ale luźno uporządkowana muzyka z dziwnymi, ale tematycznie doprecyzowanymi tekstami ostatecznie może nie być aż tak surrealistyczna, za jaką po pierwszym zetknięciu będzie brana. Najdziwniejsze i tak są przecież czasy, w jakich przyszło nam żyć - z jednej strony grożą nam zabójczy wirus, globalne ocieplenie albo wyeksploatowanie surowców naturalnych, z drugiej równie wielkim zagrożeniem jest przekonanie o tym, że żaden z tych problemów faktycznie nie istnieje, a nawet gotowość do stosowania przemocy, gdy dowody wskazują na coś przeciwnego. Ziemia szaleje, Ziemianie oszaleli, a "Deep States" doskonale uchwyciło te stany.
Joyful Noise/2021