Pisząc dokładniej, wzbudzają we mnie na tyle skrajne emocje i są na tyle niejednolite od strony kontekstu, że muszę poważnie się w nie wgryźć, by wiedzieć, co naprawdę o nich sądzę. Daje to poczucie obcowania z czymś wyjątkowym. Może nie wybitnym, bo wątpliwości sprowadzają na ziemię, ale mimo wszystko dochodzi do badania intrygującego zjawiska. W tę zasadę wpisuje się debiutancka EP-ka trójmiejskich Bazgrołków.
Od pierwszego odsłuchu mam z tą ekipą ogromny problem. Choć nie, schody zaczęły się jeszcze przed zapoznaniem się z materiałem. Nazwa zespołu, tytuł płyty, a do tego wszystkiego okładka - być może autorstwa dziecka po przedawkowaniu kodeiny - niespecjalnie zachęcały do wejścia w to uniwersum, ale do odważnych świat należy. Ale z czego może wynikać wspomniany problem? Ano z rozdźwięku regularnie serwowanego przez Bazgrołki. Czuć tu wielki talent i w tym stwierdzeniu nie ma żadnej przesady. To muzycy młodzi, bardzo sprawni technicznie, z dobrym pomysłem na siebie, który w pewien sposób odstaje od jednowymiarowego niezalu. Pojawiają się jednak zgrzyty utrudniające pełną satysfakcję z zagłębiania się w "Kosmosmoka". Bo co z tego, że utworem przez dłuższy czas rządzi trans fundowany przez oniryczne jazzowe pochody, skoro tę mieszankę bez zapowiedzi potrafi zepsuć odpustowość indie rocka w wariancie Męskiego Grania? Albo teksty - mam problem z poważnym odbiorem materiału, na który teksty nie zostały napisane przez człowieka, a przez Niezalbot3000, czyli wątpliwe narzędzie chińskiej produkcji, w którego bazie mieszczą się wszystkie liryki dzisiejszych gwiazd podziemnej alternatywy.
Jestem przekonany, że gdyby Bazgrołki relegowały ze swojej twórczości te dwa składniki, "Kosmosmok" byłby jedną z najlepszych premier tego roku. Potencjał albumu budzi wielki podziw. Gdy słucham "Zwierząt na sawannie", jestem pełen dumy, że tak osobliwy twór wyszedł spod palców trójmiejskiej kapeli - te wszystkie skrajnie odmienne elementy zazębiają się w jedno. Tło zdominowane przez eteryczny dream pop bez żadnego zwarcia współgra z saksofonową partią, a nad wszystkim unosi się duch psychodelii, co udowadnia, że nie ma tutaj niczego skomponowanego na kolanie. Podobne wrażenie wywarły na mnie zamykające wydawnictwo "Oliwskie lasy", których z wielką chęcią posłuchałbym właśnie w oliwskich lasach. Darkjazzowe dęciaki z miejsca przywołują na myśl skojarzenia z Lonker See, ale nie asystuje im rozedrgana sekcja rytmiczna, lecz klasyczny shoegaze wybrzmiewający jak zaginione dziecko My Bloody Valentine i Slowdive.
Bazgrołki mają w zanadrzu świetne pomysły, ale trochę na własne życzenie przesłaniają je mieliznami spod znaku generycznego indie rocka. Czuć jednak, że rodzi się na naszych oczach poważna bestia i jeśli tylko zdobędą się na odwagę, by totalnie odpłynąć w swój własny kosmos, doczekamy się pod tym szyldem wybitnych albumów.
wydanie własne/2021