Obraz artykułu Fertile Hump - "The Break Up Club"

Fertile Hump - "The Break Up Club"

90%

Brakuje mi w Polsce dobrego rocka. Zdaję sobie sprawę z tego, jak szerokim pojęciem teraz szafuję, ale myślę, że wiesz - drogi czytelniku/droga czytelniczko - o co może chodzić. Muzyka gitarowa nad Wisłą cierpi na wieczny kompleks Zachodu, rozumiany jako nieudolne kopiowanie światowych gwiazd alternatywy albo usilną chęć przeszczepienia naszego lokalnego genu gdzieś pomiędzy ociekające testosteronem riffy.

Wychodzi z tego seria tworów juwenaliowo-męskograniowych, czyli losowo wygenerowane papki bez charakteru i własnej tożsamości. Ginie gdzieś w tym wszystkim uniwersalność tworzona przz zespoły operujące prostymi, acz celnymi wzorcami. Bez pretensjonalności i konkursu poezji śpiewanej, za to z przebojami broniącymi się, mimo rosnących naokoło trendów. Całe szczęście, że z tej gęstwiny wyłania się nowa płyta Fertile Hump - czyli album, który bez problemu poradzi sobie w konfrontacji z czasem.

 

Dlaczego tak uważam? Bo "The Break Up Club" kupiło mnie przede wszystkim swobodą. Słucham tych dwunastu utworów i aż nie mogę uwierzyć, że zespół z Polski potrafi przekazywać treści z takim luzem, bez zbędnej napinki i ego nadmuchanego do poziomu wysokości wieży Eiffla. Nowy album Fertile Hump zawiera kilka elementów, które każą mi sądzić, że udawanie kogoś, kim się nie jest nie wchodzi tutaj w grę. Liczą się po prostu rockowe, podparte tłustym bluesidłem numery wykonane z potrzeby serca.

Najważniejszym z z tych elementów jest doświadczenie. Od pierwszych dźwięków wiadomo, że ta ekipa na garażowej surowiźnie zjadła zęby. W dodatku ma w zanadrzu tyle asów, że co chwila sypie nimi z rękawa i nigdy nie zaczyna przynudzać. Temperatura na "The Break Up Club" zawsze sięga górnych kresek termometru, a kończyny chodzą same, bo to materiał wybitnie koncertowy. Liczba strzałów wymierzonych przez Fertile Hump jest przytłaczająca, duet nie ogranicza się do paru świetnych numerów przerywanych mieliznami - obowiązuje tutaj zasada all killers, no fillers i warto mieć na uwadze, że w tak gęstej rockowej muzyce nie jest to wcale powszechne.

 

Sekretem sukcesu najnowszego materiału Fertile Hump jest ustrzeżenie się przed utknięciem w którejś z "baniek". Zespół wykorzystuje masę różnorodnych patentów, ale wszystkie po mistrzowsku rozkłada na długość całej płyty. Nie wystrzeliwuje się ze wszystkich pomysłów w ciągu pierwszego kwadransa, dawkuje je z rozwagą tak, by napięcie nie opadało i cały czas było ciekawie. Weźmy "Don't Think Twice" - śmierdzący na kilometr obskurnym country prosto z którejś z alkoholowych baro-mordowni z serca Dallas. Prosty, melodyjny temat na banjo, zaangażowana partia wokalna i sukces mamy właściwie gotowy. Nikt nie sili się tutaj na przekombinowywanie czy specjalny pokaz wygórowanych ambicji - chcemy przebojowego numeru i go dostarczamy. Proste.

 

Podobnie sprawa wygląda z "Real Nazis Won the War Long Time Ago", gdzie rozstrajająca tematyka tekstu świetnie kontrastuje z alt-rockowymi zagrywkami godnymi dużej sceny Glastonbury w godzinach szczytu. Dostajemy prosto skonstruowany, a przy tym wpadający w ucho refren, klawiszową podbitkę tu i tam, a reszta pisze się sama. To jest właśnie kompozycyjna maestria.

 

Mamy jedne z najgorętszych dni wakacji, więc potrzeba do nich dobrać odpowiedni, wyrazisty, luzacki, rockowy soundtrack. Na szczęście daleko szukać nie trzeba - "The Break Up Club" ma wszystko, czego można sobie o tej porze roku wymarzyć.


Antena Krzyku/2021


Fertile Hump wystąpi na Soundrive Festival 2021, który odbędzie się w dniach 10-15 sierpnia. Więcej informacji TUTAJ.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce